Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna www.timberships.fora.pl
Forum autorskie plus dyskusyjne na temat konstrukcji, wyposażenia oraz historii statków i okrętów drewnianych
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Literatura piękna a historia epoki żagla
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5 ... 19, 20, 21  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Pytania, odpowiedzi, polemiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
grzechu




Dołączył: 26 Lip 2010
Posty: 10
Przeczytał: 3 tematy

Skąd: Ryjewo

PostWysłany: Czw 19:48, 16 Cze 2011    Temat postu:

No tak... Sad
Wystarczy tylko "co nieco" orientować się w realiach tamtej epoki, o których osobiście wiem tyle, co "mądrość" wyczytana z beletrystyki.

Dziękuję za dodatkową ciekawostkę o pogłównym.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JacekZet




Dołączył: 16 Sty 2011
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sieradz

PostWysłany: Czw 21:44, 16 Cze 2011    Temat postu:

Ale jeszcze w trakcie II wojny światowej i po niej w Royal Navy wypłacano tzw. pryzowe jako nagrody za np uratowanie porzuconego na morzu statku bądź zajęcie statku czy okrętu przeciwnika.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6205
Przeczytał: 3 tematy


PostWysłany: Czw 22:19, 16 Cze 2011    Temat postu:

Tak, ale nawet przy tych samych nazwach, nagród za uratowanie nie ma co utożsamiać ani nawet porównywać z pryzowym za zdobycie jednostki przeciwnika, ponieważ to zupełnie inna bajka. Przecież za akcje ratunkowe do dziś się zdrowo płaci.
Ostatni przepis pozwalający na wypłacanie pryzowego zlikwidowano w Wielkiej Brytanii podobno dopiero w 1948 r. Tym niemniej już dużo wcześniej pryzowe nie szło wcale na opłacenie załogi, która coś przechwyciła, tylko do wspólnego funduszu marynarki, z którego wypłacano zasiłki wszystkim we flocie takie same, czy byli na miejscu zdarzenia, czy też w ogóle o nim nie słyszeli. Zatem i w tamtych czasach chodziło o coś kompletnie innego niż finansowy sposób motywowania do walki, właściwy dla epok wcześniejszych.
Krzysztof Gerlach
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JacekZet




Dołączył: 16 Sty 2011
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sieradz

PostWysłany: Nie 20:45, 03 Lip 2011    Temat postu:

Po powrocie na "Witch of Endor" Hornblower został mianowany pułkownikiem piechoty morskiej. Z kontekstu wynika że było to tytularne stanowisko, coś w rodzaju nagrody. Jak było z tym naprawdę?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6205
Przeczytał: 3 tematy


PostWysłany: Pon 7:25, 04 Lip 2011    Temat postu:

Początki brytyjskiej piechoty morskiej można różnie datować (na ogół wywodzi się je od regimentu z 1664), a swój nowoczesny kształt formacja ta zyskała w 1755. Od 1698 istniały cztery regimenty, potem ich liczba dochodziła do dziesięciu. Dowódca regimentu był nazywany pułkownikiem, ale naprawdę miał stopień lieutenent colonel, czyli podpułkownik. Regulamin z 1747 powoływał dwóch pułkowników piechoty morskiej rezydujących w Londynie, by mogli otrzymywać najważniejsze rozkazy bezpośrednio od Admiralicji. Początkowo byli to normalni oficerowie polowi. Jednak w 1760 Royal Navy wywalczyła sobie mianowanie na te stanowiska własnych oficerów. Nazywano ich „niebieskimi pułkownikami” – budzili gwałtowny gniew wśród prawdziwych oficerów piechoty morskiej, ponieważ blokowali im możliwy awans i mieli prawo do inspekcjonowania oddziałów, chociaż zupełnie nie znali potrzeb tej formacji, ani regulaminów. Dlatego w 1763 niebiescy pułkownicy stracili swe prerogatywy administracyjne, ale do 1833 zatrzymali prawo do pięknej pensji za nic, w wysokości 40 szylingów dziennie – dawało to 56 funtów za 28-dniowy miesiąc, chociaż komandor-dowódca liniowca 1 rangi dostawał w XVIII w. dokładnie połowę tej stawki. Zatem rzeczywiście stanowisko pułkownika piechoty morskiej przerodziło się w synekurę, jedną z setek, z których słynęła Wielka Brytania przez wieki (rozmaici trzymacze nocników królewskich itp.), tu akurat służącą do nagradzania zasłużonych oficerów marynarki. Osobliwa struktura tej formacji nie przeszkadzała zresztą, by w 1783 pojawiło się stanowisko adiutanta-generała (nie mylić z adiutantem generała), pełniącego właściwą rolę pośrednią między Admiralicją a dowództwami regimentów. Czyli prawdziwy oficer piechoty morskiej mógł być wtedy realnie podpułkownikiem, a teoretycznie także adiutant-generałem, ale nie mógł zostać „po drodze” pułkownikiem. Od 1805 istniały cztery dywizje. Na czele każdej stał komendant w randze generał-majora albo owego fikcyjnego pułkownika, miał pod sobą trzech podpułkowników, trzech majorów itd. Jednak wszystko to dotyczyło działań rekrutacyjnych, szkoleniowych, sztabowych, łącznikowych NA LĄDZIE. Po przydzieleniu na konkretny okręt cała ta hierarchia i struktura przestawała mieć jakiekolwiek znaczenie. Prawdziwymi dowódcami oddziału piechoty morskiej na największych okrętach byli kapitanowie (nie mylić z identycznie brzmiącą rangą komandora marynarki wojennej), a przy wyjątkowo wielkich operacjach amfibijnych pojawiali się majorzy czy podpułkownicy (lieutenant colonels). Wyższych rang nie potrzebowano.
Zatem opis Forestera jest trafny, chociaż jego uwaga o 1200 funtach rocznie niezbyt zgadza się z pensją ustaloną na początku drugiej połowy XVIII w. (730 funtów rocznie). Tym niemniej w 1807 nastąpiły podwyżki na wszystkich stanowiskach oficerskich, a ja nie mam takich danych dla synekury w postaci pułkownika piechoty morskiej z początku XIX w.
Krzysztof Gerlach
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JacekZet




Dołączył: 16 Sty 2011
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sieradz

PostWysłany: Pon 17:10, 18 Lip 2011    Temat postu:

Dziękuję za wyjaśnienie, przy okazji wyjaśniła się osoba majora Lairda podczas desantu pod Rosas. Desant ten stanowił przykład działań sojuszniczych, niestety położył go brak koordynacji działań, czy takie operacje miały miejsce bez akceptacji góry w Londynie?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6205
Przeczytał: 3 tematy


PostWysłany: Pon 20:54, 18 Lip 2011    Temat postu:

Kwestie takie nie były rozstrzygnięte całkowicie jednoznacznie, z powodu ówczesnego stanu komunikacji i łączności. Przy podróżowaniu okrętu z depeszami przez tygodnie albo nawet miesiące (jest bowiem jasne dla każdego, że chodziło nie tylko o odległość od Londynu, ale przede wszystkim o wiatry!) występowanie o zgodę na każdą większą operację oznaczałoby możliwość bezpowrotnej utraty wszystkich chwilowo nadarzających się okazji. Zanim żaglowiec łącznikowy dotarłby do Anglii znad granicy hiszpańsko-francuskiej na Morzu Śródziemnym, poczekał na rozstrzygnięcie dyskusji rządowych i wrócił, front mógłby znajdować się zupełnie gdzie indziej (albo wojna skończyć). Podchodzono więc do tego zarówno pragmatycznie, jak cynicznie. Admirałom dowodzącym lokalnie na odleglejszych wodach niż kanał La Manche (czy Irlandia, podejścia do Brestu itp.) zostawiano bardzo dużo samodzielności w ramach rozkazów ogólnych (np., jak musiałoby być tutaj, o pełnej dobrej woli i wręcz kordialnej współpracy z Hiszpanami) tak sformułowanych, aby zawsze dało się zrzucić z rządu wszelką odpowiedzialność, jeśli coś poszłoby nie całkiem pomyślnie. Zatem, kiedy admirał podjął na własną rękę jakąś operację, do której jego siły wystarczały, rozstrzygnięcie było bardzo proste – gdy odniósł sukces, działał w ramach rozkazów ogólnych; gdy poniósł porażkę – przekroczył swoje kompetencje.
Natomiast zgoda Londynu była bezwzględnie wymagana przy operacjach desantowych, których skala wymagała zaangażowania środków zewnętrznych – np. regimentów z kraju lub z jakiejś placówki, której mieli strzec zgodnie z wcześniejszymi rozkazami, transportowców z portów angielskich, dodatkowych okrętów itd. – bądź chwilowego opuszczenia wyznaczonego rejonu działań.
Drobnych operacji desantowych na hiszpańskim wybrzeżu było multum, ale wydaje się, że Forester wziął coś (odpowiednio silnie zmniejszając zakres) z prawdziwej próby przerwania oblężenia Kadyksu w lutym 1811. Wówczas 4900 żołnierzy brytyjskich pod generałem Grahamem i 9500 hiszpańskich pod generałem hrabią Manuelem La Pena wylądowało w Algeçiras. Hiszpanie od początku ociągali się z działaniem przeciwko Francuzom i ruszyli dopiero wtedy, gdy Graham zagroził, że natychmiast pomaszeruje w przeciwnym kierunku, do Gibraltaru, i zostawi ich na łasce francuskich wojsk. Współdziałanie z obrońcami w Kadyksie zawiodło, ponieważ generał Zayas olał rozkazy i zaatakował przedwcześnie, więc Francuzi zdążyli go pobić, zanim zostali zmuszeni do odwrócenia frontu i starcia się z nadchodzącymi oddziałami. W krwawej bitwie pod Barossa (5.03.1811) Graham niby zwyciężył, ale poniósł równie ciężkie straty, jak Francuzi, a Hiszpanie woleli się w większości przypatrywać (poza grupą gen. Lardizabala). Mimo tego, zwycięstwo mogło być wykorzystane do zerwania oblężenia Kadyksu, jednak generał La Pena uznał, że dość się namęczył i odjechał nadąsany – niektórzy zresztą twierdzą, że już na pierwszy widok Francuzów. Graham tak się wściekł, że odmówił przyjęcia honoru „Granda Pierwszej Klasy”, przyznanego mu przez Kortezy, zrezygnował z komendy w Kadyksie i dołączył do armii Wellingtona w Portugalii.
Krzysztof Gerlach
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JacekZet




Dołączył: 16 Sty 2011
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sieradz

PostWysłany: Czw 23:33, 04 Sie 2011    Temat postu:

Z tego co czytałem w innych postach, pogrzeb Nelsona znacznie odbiega od opisu w "Hornblower i jego okręt Atropos" Nie było żadnych specjalnych barkasów pogrzebowych, , czy został sformowany kondukt na wodzie?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6205
Przeczytał: 3 tematy


PostWysłany: Pią 8:51, 05 Sie 2011    Temat postu:

Oczywiście Forester musiał nieco zmienić rzeczywistość, by jego bohater mógł w tej historii odegrać jakaś dramatyczną rolę, godną pochwał i nagród. Ale tak bardzo fikcyjny obraz to nie jest!
Jak pisałem w innym wątku, na przewiezienie ciała Nelsona w górę Tamizy, z Greenwich do Londynu, które miało miejsce 8.01.1806, król Jerzy III użyczył jednej ze swych paradnych barek, zbudowanej dla Karola II w 1670. Myśmy tam tylko dyskutowali o tożsamości tej łodzi z przechowywaną obecnie w muzeum w Portsmouth oraz z tą widoczną na starej rycinie (wykonanej z okazji rocznicowych). Tym niemniej ową barkę jak najbardziej przystosowano wówczas (1805/1806) do pełnienia roli barkasu pogrzebowego. Złocenia i malowidła przykryto czarnym aksamitem, na rufie wzniesiono wielki baldachim osłaniający platformę pełniącą rolę katafalku, udekorowano tę konstrukcję czarnymi piórami strusimi. Trudno o bardziej specjalny barkas pogrzebowy, ponieważ Anglicy nie budowali łodzi grobowych na wzór egipskich faraonów.
Sformowano też kondukt na wodzie, który wywarł takie wrażenie na obserwatorach, że nazwano go ówcześnie „Wielką Procesją Rzeczną”. W skład licznej flotylli wchodziło m.in. 11 barek w barwach gildii londyńskich „oślepiających swymi rzeźbionymi i złoconymi dekoracjami oraz wyróżniającymi proporcami”, jak napisał pewien współczesny autor. One również miały baldachimy w częściach bliskich rufie, tyle że siedzieli w nich wybitni notable miejscy – w tym burmistrz – oraz lord Hood. Mniejszych łódek było kilkadziesiąt. Długa linia przesuwała się w górę Tamizy bardzo powoli, przy głuchych odgłosach dział okrętowych oraz z Tower, odzywających się co minutę w salucie. Na wszystkich żaglowcach znajdujących się u nabrzeży bandery opuszczono do połowy. Pogoda była ładna, ale silny wiatr z południowego zachodu wywoływał znaczną falę, co utrudniało pracę wioślarzy. Ostatecznie – całkowicie zgodnie z planem – procesja przybyła do Schodów Whitehall, blisko Westminsteru. Tam wyładowano trumnę z ciałem Nelsona i zaniesiono do gmachu Admiralicji, gdzie pozostała na noc.
Ta faza uroczystego pogrzebu Nelsona nie była ani jedyna, ani pierwsza, ani ostatnia, ani najważniejsza, lecz niewątpliwie się odbyła, została przyjęta z uznaniem i utrwalona na rozmaitych rysunkach, rycinach i obrazach.
Historia nic nie wie tylko o tonięciu barki z trumną, ani o rzekomej zmianie planów, ale od czego jest fantazja pisarska.
Krzysztof Gerlach

PS. Admirał Jervis, hrabia St Vincent, który z czasem zmienił się z protektora i przyjaciela Nelsona w jego wroga, wymówił się od udziału w pogrzebie chorobą, co pozwoliło Foresterowi umieścić go w miejscu i roli potrzebnej dla dramaturgii opisu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JacekZet




Dołączył: 16 Sty 2011
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sieradz

PostWysłany: Pią 21:38, 05 Sie 2011    Temat postu:

Czyli uroczystość odbyła się z odpowiednim rozmachem. I dlatego jest wzmianka w tekście o osobie reprezentującej Jevisa na uroczystościach pogrzebowych.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6205
Przeczytał: 3 tematy


PostWysłany: Sob 6:59, 06 Sie 2011    Temat postu:

Uroczystość odbyła się rzeczywiście z dużym rozmachem.
Ale w tekście (jeśli mamy obaj na myśli powieść Forestera) nie ma mowy o przedstawicielu admirała Jervisa, czyli lorda St Vincent, tylko o samym admirale z krwi i kości, "drepczącym na swych artretycznych nogach". Jest tam natomiast wzmianka o przedstawicielu Lorda Mayora, czyli burmistrza Londynu.
Foresterowi wyrazista i znana wszystkim postać Jervisa była potrzebna dramaturgicznie, więc wstawił ją (na początku następnego rozdziału) w jeszcze jednym ahistorycznym kontekście - nie jest prawdą, że w styczniu 1806 "admirał lord St Vincent [był] ostatnio znowu mianowany pierwszym lordem Admiralicji". W rzeczywistości hrabia St Vincent przestał być pierwszym lordem Admiralicji w połowie maja 1804 i już nigdy na to stanowisko - na którym się kompletnie nie sprawdził - nie powrócił, aczkolwiek nadal wysoko ceniono i wykorzystywano jego ogromne talenty dowódcze.
Natomiast Forester był w St Vincencie tak zakochany, że w powieści "Lord Hornblower" uczynił hrabiego Pierwszym Lordem jeszcze w 1813 roku, chociaż między 1804 a 1813 przewinęło się na tym stanowisku (łącznie z Jervisem) osiem osób!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JacekZet




Dołączył: 16 Sty 2011
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sieradz

PostWysłany: Śro 0:12, 24 Sie 2011    Temat postu:

Przez cała służbę Hornblowerowi udało się uniknąć zaokrętowania kapelana na dowodzonych przez siebie jednostkach. Czy były jakieś konkretne przepisy mówiące o zasadach przydziału kapelanów i lekarzy na okręty w owych czasach?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6205
Przeczytał: 3 tematy


PostWysłany: Śro 9:37, 24 Sie 2011    Temat postu:

Przepisy były. Jak to jednak w życiu, niekoniecznie ich przestrzegano. Rząd i Admiralicja doceniały znaczenie obecności kapelanów i lekarzy (chirurgów) dla utrzymywania zdrowia i morale wśród załóg okrętowych, ale tradycyjnie profesje te otoczone były na okrętach głęboką pogardą i niechęcią. Wynikało to z faktu, że bardzo ciężkie warunki służby na morzu nie zachęcały do zaciągania się wartościowych duchownych lub lekarzy – przez setki lat trafiały tu głównie rozmaite wyrzutki z obu tych grup społecznych. Pijacy, złodzieje, oszuści, defraudanci, ekshibicjoniści, homoseksualiści (na zaliczenie tu ostatniej kategorii można się dziś obruszać, ale w tamtych czasach takie upodobania karano śmiercią), a przede wszystkim kompletni nieudacznicy, którzy nie potrafili sklecić najprymitywniejszego kazania czy wyleczyć najprostszej choroby. Na dodatek oszczędna Admiralicja wymyśliła sobie, że duża część ich płacy będzie pochodziła z przymusowego opodatkowania i tak horrendalnie niskich płac marynarzy, co nie mogło budzić miłości wśród żeglarzy. O ile jeszcze od lekarza zależał każdy, więc wszyscy się go bali, to kapelanami – na ogół prymitywnymi fanatykami religijnymi - gardzono do tego stopnia, że oficerowie wyganiali ich ze swojej mesy. Zresztą wielu duchownych uważało stanowisko kapelana okrętowego za synekurę i jeszcze w drugiej połowie XVIII w. potrafili pisać listy z protestami, jeśli wymagano od nich by „pojawili się w pobliżu okrętu, a nawet [o zgrozo] weszli na jego pokład”. Trzeba jednak wyraźnie zauważyć, że taka sytuacja panowała do połowy XVIII w., a potem stale się poprawiała. W miarę jak rósł prestiż Royal Navy, zarówno lekarzy jak duchownych rekrutowano z coraz odpowiedniejszych grup ludzkich. Zapewnili też sobie stopniowo szacunek i stałą pozycję wśród kasty „dżentelmenów” na okręcie. Między innymi pod sam koniec XVIII w. kapelan został faktycznie dopuszczony do mesy oficerskiej (chirurg trafił tam wcześniej). Hornblower dowodził okrętami na początku XIX w., więc jego niechęć do kapelanów była już cokolwiek anachroniczna.
Strona formalna wyglądała zaś w ten sposób, że „przydział” na dany okręt zależał od jego rangi (i liczebności załogi). W połowie wojen napoleońskich chirurdzy powinni byli występować (w liczbie jeden, ale z różną liczbą pomocników, w zależności od wielkości jednostki) na wszystkich żaglowcach poza uzbrojonymi statkami, kanonierkami, małymi kutrami (45 i mniej ludzi załogi) i małymi szkunerami (40 i mniej ludzi załogi). Jeśli jednak w 1806 Royal Navy miała na liście 720 chirurgów i 920 okrętów, to nie znaczyło bynajmniej, że 200 jednostek mogło stać w portach i czekać, aż wykształci się potrzebna liczba obcinaczy kończyn. Tu mały wtręt terminologiczny – dla nas to dzisiaj lekarz okrętowy, ale w czasie wojen napoleońskich (i oczywiście wcześniej) tak tego nie pojmowano. Lekarzy, czyli ludzi wykształconych w medycynie, bywało W CAŁEJ MARYNARCE po dwóch, trzech, a jeśli któryś z nich płynął z flotą, to okrętował się na żaglowcu szpitalnym lub flagowym. Natomiast na zwykłych okrętach byli chirurdzy, czyli ludzie biegli w amputacjach. Mogli być eksrzeźnikami, starymi żołnierzami, zwykłymi marynarzami o odpowiednio długim stażu w randze pomocnika chirurga, a ich wiedza medyczna mogła pochodzić wyłącznie z praktyki asystowania przy podobnych zabiegach. Nikt od nich nie wymagał studiowania jakichś książek. Dlatego wyraźnie odróżniano LEKARZA (phisycian) od CHIRURGA (surgeon) i ten ostatni stał się właśnie synonimem lekarza okrętowego.
Z kolei kapelan w połowie wojen napoleońskich powinien był być teoretycznie na każdym okręcie od szóstej rangi w górę, czyli na wszystkich dużych korwetach, fregatach i liniowcach, zaś małe korwety (slupy), brandery, kanonierki, kutry, jachty, uzbrojone statki, moździerzowce, szkunery, awiza zwolniono z obowiązku ich zabierania. Ale znowu działało prawo popytu i podaży, a że chętni nie pchali się drzwiami i oknami, zaś na pomysł przymusowej rekrutacji duchownych i lekarzy nikt nie wpadł Smile , kapitan niemal zawsze mógł się od tego zaszczytu wykręcić, jeśli chciał. Musiał tylko przestrzegać „Artykułów Wojennych” głoszących, że „Wszyscy dowódcy, kapitanowie i oficerowie na lub należący do załóg każdego z okrętów i jednostek Jego Królewskiej Mości muszą dopilnować odprawiania nabożeństw ku czci Boga Wszechmogącego”, a sposób, w jaki to realizował, nie budził większego zainteresowania.
Krzysztof Gerlach


Ostatnio zmieniony przez kgerlach dnia Śro 19:13, 24 Sie 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JacekZet




Dołączył: 16 Sty 2011
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sieradz

PostWysłany: Śro 17:57, 24 Sie 2011    Temat postu:

Dziękuję za wyjaśnienie, przy okazji zrozumiałem dlaczego do dziś na Wyspach rozróżnia się lekarza od chirurga. Jest więc Królewskie Towarzystwo Chirurgiczne i Królewskie Towarzystwo Medyczne.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JacekZet




Dołączył: 16 Sty 2011
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sieradz

PostWysłany: Pią 20:27, 23 Wrz 2011    Temat postu:

Po powrocie z Bałtyku i wyleczeniu tyfusu Hornblower zostaje wysłany z misją uśmierzenia buntu na niewielkim brygu. Bieg wydarzeń sprawi że akcja ta przerodzi się w zdobycie Hawru. Czy faktycznie do uśmierzenia buntu na niewielkiej jednostce potrzebny był oficer w stopniu komodora? Jakie było znaczenie tego stopnia, czy był on trwały czy tylko na czas dowodzenia danym zespołem okrętów?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Pytania, odpowiedzi, polemiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5 ... 19, 20, 21  Następny
Strona 4 z 21

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin