Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna www.timberships.fora.pl
Forum autorskie plus dyskusyjne na temat konstrukcji, wyposażenia oraz historii statków i okrętów drewnianych
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Napoleon mórz. Służba admirała Nelsona

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Recenzje
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6201
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Sob 11:09, 22 Paź 2016    Temat postu: Napoleon mórz. Służba admirała Nelsona

Niedawno w piśmie „Okręty” (nr 3/2016) ukazał się zgrabnie napisany, sympatyczny artykuł Bohdana A. Kulińskiego pt. „Napoleon mórz. Służba admirała Nelsona w Royal Navy”. Ozdobiony dużą ilością trafnych i ciekawych, chociaż w większości świetnie znanych ilustracji, z pewnością stanowi dobre wprowadzenie dla całkiem młodych ludzi, lub przypomnienie nieco zakurzonych w pamięci faktów także czytelnikom trochę starszym. Autor nie ma pretensji do odkrywania jakichś rewelacji ani referowania drobnych szczegółów każdego wydarzenia z życia tytułowego bohatera. Nie sili się na wykazanie, że białe było czarne, a czarne – białe, w imię oryginalności, „świeżości spojrzenia” i „sprawiedliwości narodowej”. Po prostu przybliża podstawowe fakty, więc ludzie, którym marzy się przeczytanie wreszcie o tym, jak to bitwę pod Trafalgarem wygrali Francuzi (dzięki „przewartościowanemu” spojrzeniu), będą zawiedzeni. Nie wątpię, że cele, jakie postawił sobie pan Kuliński (albo zostały postawione przed nim) artykuł spełnia wyczerpująco.
Jednak ze względu na przyjętą zwięzłość oraz oparcie się – jak mniemam – przede wszystkim na klasycznej już literaturze przedmiotu, pewne drobiazgi nie zostały przedstawione całkiem ścisłe, a kilka stwierdzeń nie odpowiada aktualnemu stanowi wiedzy, chociaż są uporczywie powtarzane w literaturze popularnej. Nie będę swoich uwag dzielił wg kryterium istotności, po prostu omówię sprawy zgodnie z biegiem narracji autora, czyli w zasadzie wg chronologii życia i służby Nelsona.
1) Liniowiec 64-działowy Raisonnable, na którym Nelson rozpoczął swój związek z Royal Navy, nie był okrętem zdobytym na Francuzach w 1758 r., tylko miał jego nazwę. Ten pierwszy zatonął już 7.01.1762 koło Martyniki, więc nie mógł wiązać się z Nelsonem ani 1.01.1771 (wpisanie na listę załogi) ani 15.03.1771 (rzeczywiste wejście na pokład). [Wiem, że ten fałsz pojawia się w wielu biografiach Nelsona pisanych przez zawodowych historyków, ale prawdy to nie zmienia].
2) „Dzięki protekcji wuja 1 stycznia 1771 r. Horatio został wpisany do księgi jako kadet. W przyszłości utorowało mu to drogę do kolejnych awansów, które były uzależnione od starszeństwa, czyli właśnie od daty rozpoczęcia służby jako kadet. Musiało to wzbudzić zawiść, ponieważ zwykle młodzieńców zapisywano jako posługaczy kapitanów czy szeregowych marynarzy”.
Wszystkie te konstatacje są niemal całkiem prawdziwe i dobrze korelują z dalszym tekstem, ale zarazem ich minimalne nieścisłości mogą tych młodych ludzi, których artykuł zachęci do wejścia w tematykę - wprowadzić jednak w błąd. Otóż data zapisania w księgach okrętowych w charakterze kadeta/midszypmena (nie w jakiejś tajemniczej „księdze”, tylko w okrętowych księgach żołdu, aprowizacji, załogi itp.) oznaczała rozpoczęcie lat stażu uprawniających do zdania egzaminu na porucznika. Ponieważ uzyskanie tej najniższej rangi oficerskiej było niewątpliwie pierwszym stopniem na drodze do kolejnych awansów, autor ma prawie rację. „Prawie” polega na dwóch rzeczach – po pierwsze, wcale nie trzeba było być kadetem/midszypmenem, gdyż dokładnie takie same lata stażu liczyły się osobom będącym na stanowisku pomocnika nawigatora (master’s mate). Do tego stopnia, że oficjalna formułka relacjonująca służbę odbytą na tym etapie kariery brzmiała „midshipman or master’s mate” i czasem nie sposób dojść, jaką właściwie – z tych dwóch – pozycję zajmował dany delikwent na konkretnych okrętach. Po drugie, zdanie egzaminu oficerskiego było prawie niezbędnym (w życiu zawsze trafiają się wyjątki) warunkiem dalszych awansów, ale nie gwarantowało NAWET PIERWSZEGO. Można było znaleźć się w księgach okrętowych jako 3-letnie dziecko (dzięki oszukańczej, lecz dość powszechnie praktykowanej protekcji), zdać egzamin grubo przed wymaganym wiekiem (dzięki rozpowszechnionemu procederowi fałszowania metryk), a tymczasem stracić protektora i do końca swoich dni w marynarce pozostać „midszypmenem ze zdanym egzaminem na porucznika”, a nie porucznikiem!
3) „W 1777 r. miał już sześcioletnie doświadczenie na morzu. Mimo tego nie miał szans na awans w normalnym trybie. Ponownie dzięki wsparciu wuja został dopuszczony do egzaminu na porucznika...” Nieścisłość polega na tym, że Nelson miał wszelkie szanse na dopuszczenie do egzaminu (nie na awans oczywiście!) w „normalnym trybie” i to bez żadnej protekcji wuja, tyle tylko, że natychmiast po powrocie z Indii nie spełniał jeszcze wszystkich kryteriów. Ponieważ na skutek ciężkiej choroby musiał opuścić pokład ostatniego okrętu i wrócić do Anglii jako pasażer, nie dopełnił jeszcze tych sześciu lat służby. Wuj załatwił mu pośpiesznie stanowisko „pełniącego obowiązki czwartego porucznika” na 64-działowcu Worcester, dzięki czemu Nelson (którego mianowano na ten okręt 8.10.1776) mógł się już 9.04.1771 wylegitymować 6 latami służby w stopniu midszypmena („lub pomocnika nawigatora”) i wiekiem 19 lat. Wsparcie wuja do dopuszczenia do egzaminu nie było mu absolutnie potrzebne. Natomiast do otrzymania już następnego dnia stanowiska oficera na fregacie Lowestoffe – jak najbardziej!
4) „Co ważne, komisja nie wiedziała o jego powiązaniu z kapitanem Sucklingiem”. Miły akcent dla dzieci, aby wiedziały, że egzaminy trzeba zdawać uczciwie. Ale pomysł, że komandorowie marynarki wojennej, tworzący komisję egzaminacyjną i zapraszający wcześniej Nelsona, jako siostrzeńca ich zwierzchnika, na obiad z admirałem, burmistrzem Londynu oraz naganiaczami wyborców do Parlamentu – gdzie chciano umieścić Sucklinga – nagle oślepli, ogłuchli i dorobili się zbiorowej amnezji, trąci własnymi ozdóbkami przyszłego admirała, który lubił poprawiać sobie życiorys, co zobaczymy później w znacznie poważniejszej kwestii.
4) „Został przeniesiony na admiralski liniowiec Bristol, gdzie pełnił funkcję pierwszego porucznika”. Prawda, lecz gwoli ścisłości – przeniesiono go 2.07.1778 na stanowisko trzeciego porucznika, pierwszym został we wrześniu.
5) „Wysokie kwalifikacje i oddanie służbie zostały dostrzeżone, co zaowocowało awansem na stopień kapitana”. Tylko jako uzupełnienie: Nelson awansował do stopnia captain 11.06.1779.
6) „Gdy wyzdrowiał, został kapitanem fregaty Albemarle, zdobytego w 1779 r. francuskiego statku handlowego”. Nieścisłość: fregata Albemarle powstała w Bordeaux jako francuski statek handlowy, ale w maju 1779 została kupiona przez królewską marynarkę francuską i wcielona do niej jako 28-działowa fluita (transportowiec) Ménagère. W chwili zdobycia przez Anglików we wrześniu 1779 była więc silnie uzbrojonym transportowcem marynarki wojennej, a nie statkiem handlowym. Brytyjczycy nadal jej nazwę Albemarle i używali w charakterze fregaty 28-działowej.
7) „W admiralicji wystarał się o przydział fregaty Boreasz”. W Anglii nie nazywano okrętów polskimi nazwami. To była fregata Boreas.
8) „Bardzo szybko skonfliktował się z przełożonym i mieszkańcami archipelagu. Powodem było zaangażowanie się w egzekwowanie Aktu Nawigacyjnego... Nelson czynił to dla dobra Korony bezinteresownie, co spotęgowało tylko nienawiść wrogów. Niebawem Nelson został odwołany do Anglii, gdzie z powodu waśni wywołanych egzekucją Aktu Nawigacyjnego nie mógł wystarać się o nowe zajęcie. W tamtym czasie nie posiadał wpływowych znajomych i rodziny, która mogłaby mu pomóc”.
Ten wątek zna każdy, kto kiedykolwiek czytał cokolwiek o młodości Nelsona. Motyw bezinteresownego kapitana, bezwzględnego służbisty, który walczy z nieuczciwymi urzędnikami na swoją szkodę, jest tak nośny anegdotycznie – toż to niemal Robin Hood pod żaglami – że powtarza go prawie każda biografia. Jest wręcz niezastąpiony w wersjach dydaktycznych. Pan Bohdan Kuliński miał pełne prawo go powtórzyć. Tym niemniej najnowsze badania wykazują, że to lipa. Co więcej, lipa rozpowszechniana przez samego Nelsona, który, jak Napoleon, był nie tylko geniuszem, ale i po trosze kabotynem oraz megalomanem, czułym na to, co powiedzą o nim potomni. Obaj majstrowali więc przy swoich życiorysach, póki był jeszcze czas. Tymczasem mniej romantyczna prawda wyglądała inaczej. Nelson oczywiście był służbistą i narażał się wpływowym osobom ściśle przestrzegając litery Aktu Nawigacyjnego na wodach, gdzie nawet gubernatorowie łamali przepisy, jednak przyczyny niechęci władz ku niemu wywodziły się z kompletnie innego źródła, o czym usilnie „zapominał”. Otóż na jego nieszczęście w Indiach Zachodnich pojawiła się 28-działowa fregata Pegasus, którą od kwietnia 1786 r. dowodził książę William Henry (książę Clarence), syn króla Jerzego III, zresztą sam przyszły król (chociaż wtedy nie był jeszcze nawet następcą tronu). Do tradycji dynastii hanowerskiej należało, że każdy monarcha znajdował się na stopie wojennej ze swoimi synami. Na dodatek młody, zaledwie 21-letni książę, był jeszcze głupi i niedouczony, więc król przydzielił mu – w roli doradcy albo może nawet preceptora (tego dokładnie nie wiemy), chociaż formalnie tylko pierwszego oficera – doświadczonego porucznika Isaaca Schomberga, którego wcześniej gorąco polecał wiceadmirał Hood. Okazało się, że jedynie z trudem dałoby się dokonać jeszcze gorszego wyboru. Cała późniejsza kariera Schomberga dowiodła, że był wręcz chorobliwie kłótliwy, a książę Clarence – wyniosły i uparty. Funkcja mentora osoby dużo wyższej urodzeniem i rangą zawsze musiała być trudna, a 33-letniemu Schombergowi brakowało zarówno taktu, jak cierpliwości do księcia, który z kolei – jak każdy szczeniak postawiony na czele grupy ludzi - delektował się i popisywał władzą. Ciągłe utarczki między nimi były nieuniknione. W Indiach Zachodnich Schomberg miał z księciem tak ostre starcie, że 23.01.1787 zażądał sądu wojennego. Dowodzący chwilowo w tamtym rejonie kmdr Nelson, któremu arystokracja zawsze ogromnie imponowała, osadził porucznika w areszcie (na pół roku!!!) i starał się wszelkimi sposobami przypochlebić królewskiemu synowi. Takie postępowanie, nie tylko łamiące regulamin (u służbisty!), ale bardzo niedyplomatyczne i skandalizujące, a ponadto całkowicie sprzeczne z intencjami Jerzego III (który chciał syna wychować, a nie jeszcze bardziej rozpuszczać), zirytowało zarówno króla, jak Hooda i admiralicję. Ono właśnie odbiło się potem bardzo długim okresem, kiedy nie chciano Nelsonowi dać żadnego okrętu. Komandor udawał później, że wynikało to z jego nadmiernej gorliwości w służbie w Indiach Zachodnich, przez co ta wersja stała się obowiązkowa w literaturze, u nas dodatkowo popularyzowana przez Bidwella, Mickiewicza itp. W rzeczywistości okazało się ostatnio, że Nelson dostał list od Hooda, w którym ten ostatni wyraźnie mu tłumaczył, że to źle skierowana służalczość, brak taktu i talentów rozjemczych okazane przy okazji konfliktu księcia z pierwszym oficerem były głównymi przyczynami niechęci władz do przyszłego bohatera Wielkiej Brytanii. Poprawianie sobie życiorysu przez Nelsona powiodło się na kilkaset lat i nadal ma się dobrze w artykułach i książkach dla młodzieży, lecz prawdziwa historia wyglądała inaczej.
9) „Zawsze stawał do walki w galowym mundurze, obwieszony odznaczeniami. Ściągało to na niego dodatkowe niebezpieczeństwo. Tak też stało się 12 lipca 1794 r. ... To wydarzenie niczego go jednak nie nauczyło i nie zmieniło dalszego postępowania, co w przyszłości poskutkuje znacznie poważniejszymi konsekwencjami”. Potem, wchodząc do bitwy pod Trafalgarem w 1805 r., Nelson „swoim zwyczajem pojawił się w pełnej gali... Choć podkomendni namawiali go..., żeby pozdejmował odznaczenia, pozostał nieugięty”.
Ta legenda również żyje własnym życiem. Kolejne pokolenia przepisują ją zawzięcie od poprzedników, powtarzają na forach (także tych z założenia historycznych!) i za nic mają fakt, że bredniom tym zaprzeczają zachowane po dziś dzień pamiątki pod Nelsonie, w tym rzekomo galowy mundur i rzekome odznaczenia z czasów bitwy pod Trafalgarem, kiedy poniósł śmierć. Te rzeczy można obejrzeć w muzeach, ale powtarzającym tradycyjne bajdy nie przyjdzie do głowy by do nich zajrzeć, nawet w dobie Internetu. Po prostu historia o admirale puszącym się niepotrzebnie w galowym mundurze i odmawiającym odpięcia błyszczących orderów, przez co wystawiającym się na strzały snajperów, jest tak cudowna (pozwala nawet snuć kretyńskie historyjki o świadomym dążeniu Nelsona do śmierci - na szczęście w omawianym artykule zignorowane), że nie chce się jej porzucić dla szarej prawdy. W rzeczywistości było CAŁKOWICIE inaczej. Pomijam już ten drobiazg, że 12.07.1794 Nelson nie miał jeszcze ANI JEDNEGO ODZNACZENIA, więc trudno by mu przyszło „obwiesić” się zerem. Przede wszystkim jednak wszystkie te zmyślenia opierają się na pomyleniu epok, nieznajomości ówczesnego prawa i zwyczajów, nieznajomości mundurów i orderów, próbie wtłaczania realnego postępowania w naiwno-romantyczne wizje bohatera szukającego śmierci, rodem z XX wieku. Na przełomie XVIII i XIX w. KAŻDY oficer marynarki szykujący się do krwawej bitwy ubierał się starannie w czyste rzeczy. Nie zdawano jeszcze sobie sprawy z istnienia bakterii (to nie czasy Pasteura), jednak umiano obserwować i kojarzyć. Praktyka wykazywała, że znacznie większe szanse przeżycia przy ciężkich obrażeniach ma osoba, której rany nie zostały zabrudzone. Nakładano więc czyste koszule, pończochy, spodnie do kolan i mundury, co mogło robić wrażenie odświętności, zwłaszcza jeśli na co dzień oficer zakładał jakąś pobrudzoną kurtkę roboczą, osłaniał się płaszczem z kapturem oraz wkładał długie spodnie dla oszczędzenia pończoch i utrzymania ciepła. Jednak czysty mundur nie oznaczał wcale galowego, bo o tym decydował regulamin, a nie kiepscy historycy i leniwi entuzjaści. Nelson nie zginął pod Trafalgarem w mundurze galowym – jego ostatni strój jest przechowywany jako narodowa relikwia. Wiemy więc (możemy do dziś obejrzeć każdy centymetr oryginału, niemal dotknąć!!!), że chodziło o tzw. „vice-admiral’s undress uniform”, czyli wiceadmiralski mundur służbowy, dokładne przeciwieństwo „dress uniform” – munduru galowego. Znamy też wszystkie różnice między nimi, właśnie w odniesieniu do ubiorów wiceadmirała Nelsona. Mundur służbowy był prawie całkowicie pozbawiony złotych szamerunków: zostały w dole rękawa skromne dwa paski, blisko siebie, z dwoma guzikami oraz dwa pionowe paski z trzema guzikami w okolicy brzucha. Po bokach od kołnierza do pasa szły pojedyncze rzędy złotych guzików. Na ramionach złote epolety. Stojący kołnierz miał jedynie z przodu bardzo skromne, prawie niewidoczne wyłogi. Od ciemnoniebieskiego tła odcinały się jeszcze tylko poziome rzędy złotych guzików przy każdej z dwóch kieszeni surduta oraz dwa guziki z tyłu, w okolicy rozcięć. To wszystko, więc mundur był prawie jednolity w barwie. To jest oryginał, a co tam sobie poszczególni malarze bitwy pod Trafalgarem domalowywali w ramach puszczania wodzów fantazji, nie ma dla prawdy historycznej żadnego znaczenia. Tymczasem prawdziwy mundur galowy wiceadmirała Nelsona aż kapie od złota: każdy złoty guzik otacza prostokątna, długa ramka ze złotych galonów; wzdłuż pionowych rzędów guzików od szyi do miejsca poniżej pasa ciągną się kolejne złote listwy; stojący kołnierz jest nimi obszyty z góry, z dołu i z przodu. W dole każdego rękawa są aż trzy złote pasy, krzyżujące się ze złotymi ramkami guzików. Podwójnymi złotymi galonami obszyte są kieszenie, pojedynczymi – wszystkie krawędzie rozcięć – z przodu i z tyłu munduru. W okolicach krzyża dodatkowe, podwójne galony poprzeczne przyszyto w trzech poziomych rzędach. W tym mundurze więcej jest – zwłaszcza w widoku od przodu – złota niż barwy niebieskiej. Munduru galowego po prostu nie sposób pomylić ze służbowym, a mimo tego kolejne pokolenia pisały, piszą i będą pisać (nie dając mi spokoju w grobie) brednie o śmierci Nelsona w „galowym mundurze”, ponieważ tak przyjemnie jest przepisywać tę historyjkę. Co komu po faktach, jak się ma pod ręką bardziej nośne literacko kłamstwa.
Od oficerów wymagano REGULAMINEM, by w czasie bitwy byli umundurowani. Ich obowiązkiem było stać na swoich stanowiskach (dla kapitana i admirała oznaczało to przebywanie na pokładzie rufowym, jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc) oraz dawać marynarzom przykład odwagi i pogardy śmierci. Nie istniały wtedy żadne mundury maskujące, a gdyby któryś oficer kazał sobie uszyć jakieś „moro” we wzorek z klepek pokładu, nie tylko naraziłby się na nieprawdopodobną śmieszność, pogardę i natychmiastowe usunięcie z marynarki, ale mógłby zostać oskarżony o tchórzostwo, a to już pachniało rozstrzelaniem lub stryczkiem. KAŻDY oficer marynarki brytyjskiej walczył w mundurze służbowym (jak Nelson) i nie było w tym żadnego widzimisię. Niektórzy kapitanowie lub admirałowie, aby silniej zaakcentować swoją pozycję w załodze oraz osobistą brawurę, na własną rękę dodawali rozmaite elementy wyróżniające – jeden z nich zakładał na czas bitwy monstrualnie wielki kapelusz, bogato ozdobiony. Bez względu na to, czy zginęli, zostali ranni albo przeżyli bez szwanku, nikt im nie dorabiał teoryjek o chęci samobójstwa, ponieważ zupełnie nie o to tu chodziło. Gdyby któryś zdjął mundur, aby zminimalizować ryzyko trafienia przez nieprzyjacielskich strzelców, stanąłby przed sądem wojennym.
Kolejnym nonsensem bez końca powielanym także przez zawodowych historyków są te błyszczące ordery, co to ich brytyjski admirał „nie chciał odpiąć”. Ludzie doby małych świecidełek z byle materiałów nie są najwyraźniej w stanie pojąć, czym były ordery wysokich rang z dawnych epok. To prawdziwe, wielkie i ciężkie dzieła sztuki ze złota lub srebra, ozdabiane rzeczywistymi brylantami, rubinami i szmaragdami, o ogromnej cenie czysto handlowej, łatwe do uszkodzenia i niewygodne w noszeniu. Gwiazdy Orderu Łaźni, zrobione ze złota, srebra, emalii (czasem też z diamentów, rubinów i szmaragdów) miewały ponad 10 cm średnicy i odpowiednią do tego wagę. Niekiedy je rzeczywiście przypinano - na wizytę u króla - ale poza takimi okazjami od bardzo dawna były i są zastępowane przez tekstylne wizerunki tych odznaczeń (zwane u Anglików „chaton”). Zrobione ze złotych i srebrnych nici, kolorowego jedwabiu, satyny, paciorków, drobnych blaszek, bogato haftowane, były lekkie, miękkie i w całości przyszywane. Nelson był niezwykle dumny ze swoich orderów. Aby nosić je na co dzień także na służbie, kazał przyszyć te tekstylne reprezentacje do każdego surduta. Cztery wielkie znaki (gwiazdy, krzyże, medaliony) widniały na lewej piersi, bardzo podobne (nie identyczne!) przy mundurze galowym, jak służbowym. Admirał nie musiał tego robić, ale CHCIAŁ. Chociaż brał udział w większej ilości wielkich bitew niż większość żeglarzy mu współczesnych, to przecież dni walki i tak były kroplą w morzu 34 lat służby. Nelson codziennie pokazywał się swoim oficerom i marynarzom w mundurze z przyszytymi miękkimi wizerunkami orderów, absolutnie nie odpinanymi. Gdyby przed każdą bitwą wzywał okrętowego krawca i powierzał mu zadanie odpruwania tych znaków, skompromitowałby się strasznie w oczach załogi. To po prostu nie wchodziło w grę!
Oczywiście tak szeroko rozwinięty akapit nie odnosi się bezpośrednio do artykułu pana Kulińskiego (który pewnych poruszonych tu absurdalnych tez wcale nie powtarza, a cała kwestia jest dla jego tekstu marginalna), lecz do mizernego ogólnego stanu wiedzy i uporczywości w powtarzaniu przez literaturę oklepanych mitów.
10) Literówka. Francuski liniowiec Censeur, zdobyty przez Brytyjczyków w marcu 1795 r., nie był rzecz jasna 24-działowy, tylko 74-działowy.
11) „Bojowa flota została odnaleziona w leżącej 15 mil na zachód od Aleksandrii Zatoce Abukirskiej”. Pisząc takie rzeczy wypada jednak spojrzeć na mapę. Zatoka Abukir jest na wschód od Aleksandrii, nie na zachód.
12) W zestawieniu okrętów, „którymi pływał lub dowodził Nelson”, zbytnia zwięzłość zrodziła nieścisłości. Jeśli obok siebie występuje np. liniowiec trzeciej rangi i fregata szóstej rangi, można by pomyśleć, że istniało aż sześć rang fregat. Tymczasem te rangi określały WSZYSTKIE okręty, a nie ich klasy. Okręty (nie liniowce) od rangi pierwszej do czwartej były liniowcami, okręty (nie fregaty) o rangach piątej i szóstej zaliczano do fregat. Zatem: liniowiec, okręt pierwszej (drugiej, trzeciej, czwartej) rangi; fregata, okręt piątej (szóstej) rangi.
13) „Okręt wraz z zapasami prochu i amunicji wyleciał w powietrze”. Dwupoziomowo bardzo niefortunne wyrażenie, sugerujące jakieś wniebowstąpienie „razem z prochem i amunicją”. Nastąpił wybuch prochów (inna „amunicja” to tylko żeliwne kule), a siła eksplozji rozerwała liniowiec na strzępy. Nie było żadnego wylatywania „wraz z zapasami prochu”.
14) „Z trzynastu francuskich liniowców łupem padło dziewięć. Dwa spłonęły, a dwóm dalszym udało się uciec. Spośród czterech fregat dwie zostały zdobyte, a dwie zniszczone. Straty brytyjskie były również wysokie, lecz mimo tego i tak sześć razy mniejsze niż francuskie”.
Czyli można sądzić, że skoro Francuzi stracili 11 liniowców i cztery fregaty, a straty brytyjskie były sześć razy mniejsze, to zapewne zatonęły 2 liniowce Royal Navy. Oczywiście nic z tych rzeczy, autor gładko przechodzi od strat Francuzów w okrętach (o ludzkich nie wspomina ani słowem), do porównania strat obu stron w ludziach, nie zająkując się, że teraz już pisze o czym innym.
15) „Po bitwie [pod Abukirem w sierpniu 1798] flota brytyjska odpłynęła do Neapolu... Tam Nelson powracał do zdrowia i świętował otrzymanie awansu na wiceadmirała błękitnej flagi”. Autor mocno przyspiesza wszystkie awanse admiralskie swojego bohatera. W rzeczywistości Nelson otrzymał najpierw promocję do rangi kontradmirała czerwonej flagi, a i to za pół roku - 14.02.1799. Wiceadmirałem niebieskiej został niemal dwa lata później.
15) „Przerywanym kolejnymi zadaniami, które niechętnie otrzymywał Nelson”. Głupstwo, ale zabawny lapsus językowy: można coś niechętnie przyjmować do wiadomości i jeszcze mniej chętnie realizować, jednak nie da się czegoś „niechętnie otrzymywać”.
16) „W styczniu 1801 r. dostał awans na wiceadmirała białej flagi”. Jakaś książeczka, z której korzystał autor, nagminnie myli daty. Nelson awansował 1.01.1801 na wiceadmirała niebieskiej flagi, a wiceadmirałem białej flagi został dopiero 23.04.1804.
17) Trafia się nieznajomość terminologii. Od czasu zostania kontradmirałem, Nelson w artykule wszędzie podnosi (lub chciałby podnosić) „proporzec”. Tymczasem okręty wojenne podnosiły proporzec bojowy, a jeśli trafił się na którymś z nich komodor, to podnosił proporzec komodorski. Jednak admirał podnosił zawsze swoją flagę admiralską, nie proporzec.
18) „Francuzi, wykorzystując liczebność po połączeniu z Hiszpanami, poczynali sobie bardzo śmiało. Zajęli wyspę Diamonds Rock i podjęli próbę zdobycia Barbadosu. Zrezygnowany tym, że nie był w stanie dogonić przeciwnika, Nelson zawrócił do Anglii, gdzie dotarł w sierpniu 1805 r.”
Pomijając spore niedostatki stylistyczne i nazewnicze, fragment ten przynosi kilka fałszywych informacji. Po pierwsze, traktuje w kategoriach wielkiego tryumfu zdobycie przez tak liczną armadę maleńkiej, skalistej wysepki leżącej u brzegów francuskiej wyspy Martyniki (trzeba mieć naprawdę dużą mapę Martyniki, aby skała Diamond Rock, inaczej Rocher du Diamant, w ogóle się na niej pokazała jako punkcik!), chociaż niewiele rzeczy w trakcie tej kampanii równie zirytowało Napoleona jak ów „sukces”. Po drugie, z opisu wynika, jakoby Nelson zostawił Francuzów na Antylach swojemu losowi i wrócił sobie do Anglii. Tymczasem każdy wie, że francusko-hiszpańska flota na wieść o przybyciu brytyjskiego admirała do Indii Zachodnich natychmiast rzuciła się do ucieczki, z powrotem ku Europie. Nelson najpierw szukał Francuzów na Karaibach, a dopiero dowiedziawszy się o ich ponownym umknięciu, także wyruszył w rejs powrotny, który dla niego indywidualnie skończył się w Anglii. Autor nie może się tu tłumaczyć, że odczytałem go niezgodnie z intencją, ponieważ chwilę dalej czytamy (Nelson jest już dawno w kraju, występuje w parlamencie, studiuje taktykę walki na morzu, wypoczywa), jak to „okres wypoczynku nie mógł trwać wiecznie. Villeneuve na czele połączonej floty francusko-hiszpańskiej został zawrócony do Europy”.
Ktoś tu najwyraźniej nie zna podstawowej chronologii wydarzeń: Villeneuve uciekł przed Nelsonem do Europy 9 czerwca 1805 r. (był wtedy w pobliżu Antigui), Nelson rzucił się za nim ponownie w pościg 13 czerwca. Jak zazwyczaj Brytyjczycy byli szybsi (choć wpłynęło na to wiele niezależnych okoliczności) i Nelson zawinął do Gibraltaru już 19 lipca. Połączona flota francusko-hiszpańska starła się z eskadrą wiceadm. Caldera koło przylądka Finisterre 22 lipca i po porażce znalazła pod koniec lipca schronienie w zatoce Vigo, a na początku sierpnia weszła do Ferrol. Nelson wyruszył z Gibraltaru na północ 25 lipca i zawinął do Portsmouth (to nie był wcale bezpośredni rejs do Anglii) 18 sierpnia, czyli prawie miesiąc po tym, jak Villeneuve już walczył na wodach europejskich. Dopiero wtedy brytyjski admirał wziął urlop. Ta część artykułu jest więc niestety całkiem fałszywa.
19) „Francuski admirał podpadł Napoleonowi nieefektywnym działaniem na Karaibach, długim powrotem do Europy oraz przegraną bitwą u przylądka Finisterre, co doprowadziło do jego dymisji. Villeneuve jednak nie miał okazji się o tym dowiedzieć, ponieważ mający go zastąpić admirał Rosily, wiozący rozkazy, nie zdążył dojechać przed wypłynięciem floty z Kadyksu”.
Ważna nieścisłość. Villeneuve jak najbardziej „miał okazję” dowiedzieć się o tym, ponieważ był ulubieńcem ministra marynarki, Decrésa, który go uprzedził listownie. Właśnie dlatego tak raptownie wyszedł z Kadyksu (co doprowadziło do bitwy pod Trafalgarem), aby zdążyć przed przybyciem wiceadm. Rosily-Mesrosa.
20) „Admirał pojawił się na mostku”. Niedostatki terminologii. Na początku XIX w. żaden okręt nie miał żadnych mostków. To nie ta epoka. Nelson pojawił się na pokładzie rufowym.
21) „Jak się niebawem okazało, bitwa nie miała większego strategicznego znaczenia, Napoleon bowiem już wcześniej porzucił plan inwazji na rzecz działań lądowych. Jednak zwycięstwo pod Trafalgarem dzięki umiejętnemu upowszechnieniu jest do dzisiaj uważane za kamień milowy w dziejach brytyjskiej floty. W rzeczywistości było ono jedynie potwierdzeniem i tak niezagrożonej hegemonii Royal Navy”.
Widać, że pan Bohdan Kuliński czytał także najnowsze, niestety fatalne artykuły o bitwie pod Trafalgarem, pisane przez fanatycznych wielbicieli cesarza Napoleona, którym marzy się wygranie dziś na papierze bitew przegranych kiedyś w rzeczywistości albo przynajmniej ukazanie ich w fałszywym świetle przez walkę ze słomianymi kukiełkami. Ponadto większość z nich jest specjalistami (zapewne wybitnymi) od takich detali, jak np. kształt klamer przy popręgach każdego napoleońskiego konia, ale o wojnie na morzu w czasach żaglowców nie mają nawet najbardziej bladego pojęcia, nie wychodząc pod tym względem poza literaturę dziecięcą. W rzeczywistości nic „nie okazało się niebawem”, gdyż wypowiedzenie wojny przez Austrię zmusiło Napoleona do zlikwidowania obozu Wielkiej Armii w Boulogne już pod koniec sierpnia, a sam cesarz wyruszył w ślad za żołnierzami na samym początku września. W tym czasie połączona flota francusko-hiszpańska wpłynęła do Kadyksu, a Nelson przebywał jeszcze na urlopie. Kiedy pod koniec października brytyjski admirał pilnował nieprzyjaciela zablokowanego w Kadyksie, zaś francuski wyszedł z tego portu, OD PRAWIE DWÓCH MIESIĘCY NIE ISTNIAŁO JUŻ NATYCHMIASTOWE ZAGROŻENIE DESANTEM armii napoleońskiej w Anglii, o czym WIEDZIELI WSZYSCY ZAINTERESOWANI. Villeneuve miał zgodnie z nowym planem wspierać działania armii w basenie Morza Śródziemnego. Jednak dla Anglików nie zniknęło wcale ani STRATEGICZNE znaczenie obrony brytyjskich interesów na wszystkich morzach świata, w tym właśnie na Morzu Śródziemnym, ani STRATEGICZNE zagrożenie inwazją napoleońską, która przecież mogłaby zostać zrealizowana później. Cesarz Francuzów nie zobowiązał się wobec nikogo do zlikwidowania obozu w Boulogne „na wieczne czasy”, ani nie poniechał jeszcze wtedy zamiaru bezpośredniego zaatakowania Wyspiarzy. W każdej dogodnej chwili, po kolejnym zdruzgotaniu przeciwników na kontynencie, MÓGŁ do chwilowo porzuconych planów powrócić. STRATEGICZNE znaczenie bitwy pod Trafalgarem polegało więc m.in. właśnie na tym, że jej wynik zmusił Napoleona do zmiany całej swojej strategii wobec Wielkiej Brytanii, co miało bardzo daleko idące konsekwencje. Poza tym, kompletnym nieporozumieniem jest przyjmowanie, że bitwa była „jedynie potwierdzeniem i tak niezagrożonej hegemonii Royal Navy”, czyli jakby – dla Brytyjczyków – niepotrzebna. To właśnie dowód na zupełną nieznajomość realiów ówczesnej wojny na morzu i – co zdumiewające o fanatyków Napoleona – całkowitą nieświadomość sił i słabości francuskiej marynarki wojennej, a także licznych sukcesów jakie ona w pewnych obszarach działalności odnosiła. W tamtej epoce nie chodziło zupełnie o to, kto, ile i jakie pancerniki trzyma w bazie i w ostateczności jest w stanie wyprowadzić w morze – a jak ma więcej, cieszy się „niezagrożoną hegemonią” i to mu wystarczy. Przy tak rozbudowanym imperium Brytyjczycy potrzebowali okrętów w każdym zakątku świata, nigdy nie mogli sobie pozwolić na ich pełną koncentrację. Rozproszone siły zawsze były podatne na ataki szybkich francuskich eskadr, które stale przerywały blokady (nieustannie mnie zdumiewa, jak poprawiacze historii próbują przeinaczać obraz przegranych przez Francuzów bitew, a prawie nic nie wiedzą o tych rejsach!), ponieważ nie istniała możliwość utrzymania przez żaglowce niezmiennej pozycji bez względu na kierunek i siłę wiatru oraz stan morza, a pól minowych jeszcze nie znano. Każda eskadra Royal Navy zaangażowana w pilnowanie francuskich zespołów wojennych w bazach oznaczała większe obszary morza otwarte dla francuskich żaglowców korsarskich. Póki Francuzi mieli okręty i ludzi, zagrożenie dla brytyjskich kolonii, zdobytych placówek, szlaków handlowych NIE ZNIKAŁO, bez względu na to, kto tam cieszył się „hegemonią”. Dla losów Wielkiej Brytanii sprawy te miały kluczowe znaczenie STRATEGICZNE. Napoleon pokazał po Trafalgarze, jak silna Francja jest w stanie w krótkim czasie odbudować gigantyczną flotę, jeśli brać pod uwagę tylko okręty. Lecz ciężka klęska pod Trafalgarem pozbawiła Francuzów czegoś znacznie ważniejszego, czego żadne pieniądze ani cesarskie dekrety nie mogły uzupełnić – doświadczonych marynarzy, którzy tysiącami spoczęli na dnie morza albo zapełnili brytyjskie więzienia i hulki jenieckie (łączne straty francusko-hiszpańskie ocenia się z grubsza na 2600 zabitych i 4400 wziętych do niewoli). I nie chodzi tu wyłącznie o nich samych, lecz także o utraconą potencjalną możliwość szkolenia kolejnych roczników. Ponadto wraz z okrętami zniknęły bezcenne zapasy i wyposażenie, a ich uzupełnienie w państwie duszonym przez własną i brytyjską blokadę okazało się trudniejsze niż budowa samych kadłubów. Kłopoty Royal Navy z ochroną szlaków handlowych i posiadłości zamorskich zmniejszyły się po Trafalgarze w sposób ogromny. Wiele okrętów zmuszonych wcześniej do trzymania się pod francuskimi i hiszpańskimi bazami, mogło zostać zaangażowanych do innej działalności. Chociaż więc dość typowe dla Anglików widzenie bitwy pod Trafalgarem jako bezpośredniej i głównej przyczyny końcowej klęski Napoleona w 1814 i 1815 r. jest poważnym nadużyciem, to pewne związki istnieją – ostatecznie koalicja antynapoleońska była nieustannie animowana brytyjskim złotem, a to złoto płynęło znacznie swobodniej od kiedy francuskie eskadry i flotylle korsarskie musiały bardzo poważnie ograniczyć swoją aktywność.

Oczywiście wykaz tych mankamentów (odnoszących się zresztą w dużo większej mierze do źródeł, z których autor korzystał, nie do artykułu), aczkolwiek długi, nie jest żadną wielką krytyką. Tekst czyta się bardzo dobrze (mimo kwiatków typu „zrezygnowanego tym”, czy „upowszechniania zwycięstwa”), a ilustracje ogląda z zaciekawieniem. Jeśli się rozpisałem na temat rozmaitych drobiazgów, często bez głębszego znaczenia, to tylko w celu edukacyjnym.
Krzysztof Gerlach
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6201
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Pon 16:20, 31 Paź 2016    Temat postu:

Dodatkowa ciekawostka dla entuzjastów bzduro-tezy, jak to Nelson nie chciał "odpiąć" orderów od "galowego" munduru, ponieważ pragnął zginąć.
Dowiedziałem się właśnie, że przynajmniej względem gwiazdy Orderu Łaźni (na mundurach Nelsona, zarówno zwykłym, noszonym pod Trafalgarem, jak na naprawdę galowym, zakładanym na inne okazje, jest to tekstylne odznaczenie przyszyte najwyżej z czterech po lewej stronie) statut orderu nakładał na posiadaczy OBOWIĄZEK noszenia jej STALE ("constantly"). Czyli odprucie jej od munduru byłoby PRZESTĘPSTWEM mogącym skutkować odebraniem orderu. To stałe noszenie (oczywiście w miejscach publicznych) oznaczało szybkie wycieranie się owych wyobrażeń zrobionych ze złotych i srebrnych sznurków. W rezultacie, pomiędzy październikiem 1803 a sierpniem 1805 lord Nelson musiał kupić aż pięć tekstylnych gwiazd Orderu Łaźni za cenę od jednego funta do jednej gwinei każda ("prawdziwa" gwiazda ze srebra, złota, emalii, z drogimi kamieniami mogła w tych czasach kosztować około 100 funtów). Jak pisze James C. Risk w pracy "The History of The Order of the Bath and its insignia": "Te dzieła haftu (wyszywania) były traktowane bardziej jak ubranie, czy element umundurowania, niż insygnia. Noszono je do zużycia i wyrzucano".
Krzysztof Gerlach
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Recenzje Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin