Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna www.timberships.fora.pl
Forum autorskie plus dyskusyjne na temat konstrukcji, wyposażenia oraz historii statków i okrętów drewnianych
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Suffren jako Kawaler Maltański

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Pytania, odpowiedzi, polemiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6201
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Wto 9:27, 13 Lip 2021    Temat postu: Suffren jako Kawaler Maltański

Zapewne wszyscy wiedzą, że fetowany przez wielu jako najlepszy admirał francuski XVIII w. (a na pewno najsłynniejszy), Pierre-André de Suffren de Saint-Tropez (1729-1788), był Kawalerem Maltańskim. Może jednak nie każdy zna detale jego służby i awansów we flocie Zakonu, z natury rzeczy przesłonięte dokonaniami we francuskiej marynarce wojennej. A ponieważ marynarka Kawalerów Maltańskich jest dla nas wciąż dość egzotyczna, ta garść szczegółów może być dla niektórych interesująca.
Pierre-André de Suffren de Saint-Tropez został już w dzieciństwie "zapisany" przez ojca do Zakonu Św. Jana z Jeruzalem (zresztą równocześnie z młodszym bratem, Paulem-Julienem, który jeszcze sprawi nam kłopot) - we wrześniu 1737 r. Zdarzało się, że chłopcy w tym wieku faktycznie wędrowali do La Valetty i dorastali jako paziowie wielkiego mistrza lub innych dostojników zakonnych, ale to były bardzo rzadkie przypadki. Suffren wstąpił do korpusu gardemarynów marynarki francuskiej w październiku 1743 r. Dopiero kiedy w kwietniu 1748 dano mu rangę "chorążego liniowca", wystąpił o urlop, dla odbycia obowiązkowych u Kawalerów Maltańskich "karawan", czyli zbrojnych rejsów po Morzu Śródziemnym na zakonnych galerach. W praktyce różnie z tym bywało, ale teoretycznie od 1603 r. każdy młody członek Zakonu (poniżej 40 roku życia) musiał uczestniczyć przynajmniej w czterech takich rejsach o średnim czasie trwania około pół roku. Suffren brał udział w "karawanach" maltańskich od września 1748 r. (lub od 1749 r.) do marca 1751 r. Wiadomo skądinąd, że w tym czasie na Morzu Śródziemnym operowały dwie galery zakonu i dwie polakry, lecz żadnych nadzwyczajnych wydarzeń nie zanotowano.
Po powrocie do służby w marynarce francuskiej Suffren został w maju 1756 r. "porucznikiem liniowca". Dostał się do angielskiej niewoli (co zdarzało mu się nie raz) i został wypuszczony w 1760 r., na słowo honoru. Wojna siedmioletnia zakończyła się w 1763 r., a zwolnienie na parol uniemożliwiało dalszą walkę pod banderą Francji (do formalnej wymiany jeńców). Jednak stanowiło idealną okazję do uzupełnienia stażu we flocie Zakonu, wciąż za małego, by osiągnąć wśród Kawalerów Maltańskich wysokie rangi i dochodowe stanowiska. Suffren wystąpił więc do ministra marynarki o kolejny urlop i znowu go otrzymał, m.in. dzięki rekomendacji wielkiego mistrza Zakonu, którym w latach 1741-1773 był brat Emanuel Pinto. Francuski porucznik opuścił Francję w kwietniu 1761 r., a wrócił w sierpniu 1762 r. Przypuszcza się, że w ciągu tych 16 miesięcy uczestniczył w trzech "karawanach" skierowanych przeciwko piratom/korsarzom z Afryki północnej.
Francja toczyła tymczasem mniejsze wojny (też głównie z korsarzami) i rekonstruowała swoją flotę po ciężkich batach wojny siedmioletniej. Suffren uzyskał następny urlop w październiku 1769 r. Tym razem jego pływanie pod maltańską banderą miało potrwać aż dwa lata, ale przede wszystkim w innej roli - dowódcy, a nie oficera, i pełnoprawnego już Kawalera Maltańskiego. Wg opracowań francuskich mianowano go oficjalnie kapitanem galery San Antonio 11 stycznia 1769 r. czyli jeszcze wtedy, gdy był we Francji i to nawet w aktywnej służbie! Feudalizm znał nie takie cuda, ale problem polega na tym, że wg opracowań maltańskich nazwę San Antonio nosił wtedy liniowiec Kawalerów Maltańskich, nie galera, a "brat Pietro Andrea de Suffren de Saint Tropez" dowodził od 11.01.1770 galerą (zwykłą) San Nicola (która dostała następnego kapitana w październiku 1771). W każdym razie w tym charakterze wziął udział w wyprawie przeciwko bejowi Tunisowi, zmontowanej przez marynarkę francuską, do której Zakon dołączył eskadrę własnych galer.
Bezpośrednim powodem wyprawy było nieuznanie przez beja prawnych konsekwencji zagarnięcia Korsyki przez Francję. Jego korsarze nadal uważali wyspę i wody wokół niej za swoje tereny "łowieckie", a porywanych do niewoli ludzi za tradycyjną zwierzynę łowną, podczas gdy zgodnie z wykładnią Francuzów były to teraz obszary i ludność pod ochroną francuskiego króla i francuskich traktatów. Postanowiono więc wysłać w 1770 r. ekspedycję karną. Na czele małej eskadry składającej się z 64-działowego liniowca Provence, 50/54-działowego liniowca Sagittaire, trzech fregat, dwóch szebek, fluity i dwóch moździerzowców ("galiotów bombowych") stanął komandor Broves. Wyszedł z Tulonu 16.05.1770, a 20.06 pojawił się pod Tunisem, gdzie już stała inna francuska fregata. Jego rejs nie był dla nikogo tajemnicą (nie miał taki być, chciano zmusić beja do uległości samą demonstracją siły), więc wiedziano o nim także na Malcie, gdzie kawalerowie zdecydowali o skierowaniu do pomocy Francuzom swojej eskadry galer. Dowodził nią kapitan generalny galer (na tym stanowisku od 6.10.1768), brat Giovanni Battista de Flachslanden (z pochodzenia Niemiec, więc właściwie Johann von Flachslanden, lecz w Zakonie marynarka leżała tradycyjnie w gestii "języka" włoskiego, stąd w oficjalnych dokumentach nazwy okrętów, stopnie załóg i dane personalne kadry przedstawiano po włosku - jak wiadomo struktura Kawalerów Maltańskich dzieliła się na wiele "języków", w XVIII w. ośmiu, dla nas dość osobliwych, ponieważ np. obok francuskiego był prowansalski i owernijski, obok kastylijsko-portugalskiego także aragoński, obok niemieckiego występował angielsko-bawarsko!-rosyjski, gdzie zresztą upchnięto Polaków). Jedną z galer (najprawdopodobniej właśnie San Nicola) pod komendą Flachslandena dowodził brat Pietro Andrea de Suffren de Saint Tropez. Eskadra maltańska dotarła pod Tunis 23 czerwca. Francuzi prowadzili bezowocne negocjacje do 27 czerwca, bej używał wszelkich sztuczek, by je przewlekać bez żadnych faktycznych ustępstw. Zniecierpliwiony Broves ogłosił 28 czerwca przystąpienie do działań wojennych, ale Francuzi byli do nich kiepsko przygotowani (nie mieli map, planów, informacji o siłach przeciwnika), a Tunis dysponował znakomitymi naturalnymi i sztucznymi walorami obronnymi. Zdecydowano się więc zastępczo na zbombardowanie Bizerty - w dniach 4-5 lipca wyrzucono na miasto 140 bomb z moździerzowców, 200 kul z okrętów i 20 z galer, czyniąc spore szkody w forcie i domach mieszkalnych oraz zatapiając jeden żaglowiec, ale w sumie nie wywierając wielkiego wrażenia na obrońcach. Feluka z Tunisu przywiozła 5 lipca informacje, że bej chce negocjować, lecz znowu chodziło tylko o zyskanie na czasie, więc wkrótce działania wznowiono. W tym czasie galery maltańskie służyły Francuzom pomocą także poprzez dostawy żywności, ponieważ z Malty było znacznie bliżej niż z Tulonu. Kawalerowie przysłali 9 lipca dodatkową fregatę 40-działową Santa Maria. Z powodu złej pogody nie udała się próba ataku sojuszników na Porto Farina (gdzie stacjonowała większość tunezyjskich sił morskich), jednak bombardowanie Suzy od 27 lipca do 13 sierpnia wstrząsnęło Tunezyjczykami. Same moździerzowce wystrzeliły 900 bomb. Osobliwe podejście dzisiejszych autorów francuskich do opisu tych wydarzeń objawia się czasem pisaniem o "eskadrze Suffrena", ponieważ kilkanaście lat później Pierre-André de Suffren de Saint-Tropez stał się jednym z ich najsłynniejszych admirałów, więc żadne kłamstwo sięgające wstecz, dla opisania jego bohaterskiego życia, nie jest zbyt duże. Tymczasem w wyprawie tunezyjskiej cała eskadra maltańska, którą brat Pietro Andrea de Suffren de Saint Tropez wcale nie dowodził, będąc tylko kapitanem jednej galery, odgrywała rolę pomocniczą. Abstrahując od tego, bej Tunisu został zmuszony do poważnych negocjacji, zakończonych pod koniec sierpnia. Na wszelki wypadek część eskadry Brovesa pozostała u tunezyjskich brzegów do 8.11.1770. W tym czasie galery Kawalerów Maltańskich dawno wróciły do swojego portu, ponieważ pora zimowa nie była odpowiednia dla żeglugi tych kruchych jednostek. Kawaler de Suffren służył na Malcie 9.10.1770 pomocą powracającym z wyprawy Brovesa francuskim oficerom, którzy już wtedy czuli się na wyspie jak turyści. Jak wspomniałem, zdał komendę nad galerą w październiku 1771. Udział w ekspedycji bojowej w charakterze dowódcy galery przyniósł mu rangę komandora we władzach Zakonu - oczywiście nie chodziło o naszego oficera marynarki, niezbyt udanego odpowiednika kapitanów z silnych i starych marynarek, tylko zwierzchnika zakonnej komandorii. W tym wypadku była to komandoria Saint-Christol (blisko Montpellier). Odtąd Pierre-André de Suffren - do tej pory podpisujący się i tytułujący kawalerem [w domyśle: maltańskim] de Suffren, zaczął tytułować się komandorem [w domyśle: maltańskim] de Suffren. Później zresztą administrował [czytaj: czerpał dochody] w sumie czterema komandoriami - od 1782 komandorią Jalès (w rejonie Montélimar), od 1782 komandorią Puimoisson (niedaleko Riez), od 1786 komandorią Troyes; w 1786 tę pierwszą wymienił na komandorię Trinquetaille (koło Arles).

Wrócił pod koniec 1771 r. do marynarki francuskiej. Tam jednak awanse wyglądały zupełnie inaczej niż w Royal Navy, więc musiał napisać natarczywy list do ministra marynarki, w którym wyliczał wszystkie swoje zasługi dla Francji, przypominał doświadczenie zdobyte w Zakonie i oględnie zwracał uwagę na koneksje. Dzięki temu awansował 18.02.1772 r. na "kapitana liniowca". Służąc pod francuską banderą nie tracił z oczu kariery w gronie Kawalerów Zakonu Św. Jana z Jeruzalem i jesienią 1776 r. wystarał się o kolejny urlop (trzymiesięczny) dla pilnowania swoich interesów na Malcie. Miał nadzieję zostać kapitanem generalnym galer. To się wtedy nie udało, jednak Suffren zajmował to stanowisko od 11.09.1780 do 31.08.1782.
Tyle tylko, że pojawia się - sygnalizowany na początku - "problem" z bratem. Paul Julien de Suffren de Saint Tropez, który w przeciwieństwie do starszego brata całe swoje życie i karierę związał wyłącznie z Zakonem Kawalerów Maltańskich, zwany był w marynarce maltańskiej bratem Paolo Giuliano Suffren de Saint Tropez. Już w 1771 r. dowodził galerą zwykłą Vittoria (Santa Maria della Vittoria), operującą wtedy u wybrzeży Włoch, a w 1772 otrzymał komendę nad galerą admiralską - Capitana (nie wszystkie źródła to potwierdzają!). Otóż niektórzy utrzymują, że tym kapitanem generalnym galer z lat 1780-1782 był wcale nie słynny brat [zakonny] Pietro Andrea tylko jego mniej znany brat rodzony - brat [zakonny] Paolo Giuliano! Ponieważ w tym czasie Pierre-André de Suffren de Saint-Tropez faktycznie i aktywnie służył w marynarce francuskiej, zdobywając pierwsze wawrzyny swojej wiekopomnej chwały (Porto Praya 16.04.1781, Sadras 17.02.1782, Providien 12.04.1782, Cuddalore 6.08.1782), z pewnością nie był rzeczywistym kapitanem generalnym galer Zakonu, ale może miał tę funkcję tytularnie, a brat go zastępował w działaniu rzeczywistym?

Kariera we flocie Francji rozwinęła się nadzwyczajnie - szef eskadry od przełomu 1781/1782, generał-porucznik od lutego 1783, wiceadmirał od 4 kwietnia 1784. Pierre-André de Suffren ani myślał jednak zrezygnować z tytułów, stopni, dochodów i kariery także w Zakonie. Zaocznie został mianowany (pod koniec 1781 r.) bajlifem (baliwem), czyli zwierzchnikiem baliwatu, jednostki administracyjnej Zakonu Św. Jana z Jeruzalem mniejszej od przeoratu, ale większej od komandorii. Odtąd - aż do śmierci - dotychczasowy komandor de Suffren de Saint Tropez podpisywał się jako bajlif (francuskie: bailli) de Suffren de Saint Tropez. Ale jego ambicje sięgały dalej - starał się ukrywać swoje intencje, prywatne podróże i negocjacje, lecz wydaje się prawie pewne, że "celował" w Wielkiego Mistrza Zakonu. Na razie został skarbnikiem (bardzo mu sprzyjający wielki mistrz, brat Emanuel de Rohan żył aż do 1797 r., ale Suffren nie spodziewał się, że sam nie dożyje nawet 60 lat). Pojawił się w Tulonie 10.05.1785, czekał kilka tygodni na przybycie swojego brata, dowodzącego wówczas fregatą Santa Caterina (jednostka, wciąż z kapitanem Paulem-Julienem de Suffren, została potem tymczasowym flagowcem Pierre'a-André'a de Suffren, więc rola obu braci na tym żaglowcu mocno się miesza wielu autorom), 1 czerwca 1785 r. dotarł do La Valetty. Nie na darmo - od 23.06.1785 do śmierci zajmował stanowisko generała-porucznika floty żaglowej w marynarce Kawalerów Maltańskich (Luogotenente Generale dei Vascelli). Należał też, jak niemal wszyscy wybitni ludzie tamtej epoki, do loży masońskiej. Lecz i to było mało admirałowi wielce gustującemu w zaszczytach i wyróżnieniach. Dzięki poparciu do Rohana, po śmierci 25.08.1785 bajlifa de Bretueil, ambasadora Zakonu Św. Jana z Jeruzalem w Paryżu, zajął jego miejsce. Trochę to było osobliwe, że oficer w czynnej służbie marynarki króla Francji reprezentuje u jego boku zwierzchnika innego tworu państwowego, jednak wszystkim to odpowiadało (przynajmniej na początku). Oficjalnie Suffren - we wspaniałym mundurze, przepasany błękitną szarfą i z pozłacaną szpadą u boku - złożył listy uwierzytelniające u Ludwika XVI dopiero 7.03.1786. Już po miesiącu był zdegustowany zadaniami, jakimi musiał się zajmować i kontrolowaniem swoich poczynań ze wszystkich stron, ale wytrwał na tym stanowisku do śmierci, oddając zresztą Zakonowi poważne usługi dyplomatyczne - np. kiedy załagodził trudny spór między wielkim przeorem Tuluzy, który z poparciem papieża wypowiedział posłuszeństwo wielkiemu mistrzowi. Jego rola była zresztą w tym czasie szczególnie trudna - Francja zbierała się do rewolucji, wybuchały kompromitujące dwór afery, jak np. (co prawda już 15 sierpnia 1785 r.) "afera z naszyjnikiem królowej", której głównym niesławnym bohaterem i ofiarą stał się kardynał Rohan, kuzyn wielkiego mistrza Zakonu!
Zdrowie Suffrena zaczęło bardzo się pogarszać od 1785 r. Zawsze miał tendencje do otyłości, a teraz nieruchliwy tryb życia oraz nadmierne zamiłowanie do jedzenia i picia zrobiło z niego prawdziwego tłuściocha. Wraz z tym przyszły choroby typowe dla obżarstwa, w końcu zmarł przedwcześnie 8.12.1788.
Lecz jeszcze 10 lat później bajlif de Suffren de Saint Tropez miał niewątpliwą nieprzyjemność w oglądaniu, jak niejaki generał Buonaparte upokarza Kawalerów Maltańskich i rozpędza Zakon na cztery wiatry, przy okazji rabując wszystko, co się dało. Tym bajlifem był brat Paolo Giuliano [czyli Paul-Julien] Suffren de Saint Tropez, w latach 1790-1791 dowódca eskadry, w 1798 r. generał-porucznik eskadr zakonnych, którego 29 kwietnia 1798 r. wyprawiono na czele małego zespołu (liniowiec 64-działowy San Zaccaria vel San Zacharia i 40-działowa fregata Santa Elisabetta), by chronił żeglugę na wodach Cieśniny Maltańskiej i zwalczał korsarzy berberyjskich. Udało mu się 21 maja zdobyć tunezyjską szebekę korsarską (ostatnie w historii zwycięstwo morskie Kawalerów Maltańskich!). Po koniec maja wyszedł z tymi samymi dwoma okrętami dla eskortowania w drodze na Maltę statków zbożowych i ku swojemu zdumieniu przy powrocie musiał przejść 9 czerwca 1798 r. przez mrowie okrętów i transportowców francuskich. Młodszy brat wielkiego Suffrena zachował zimną krew i odwagę, przebijając się przez ogromną armadę generała Buonaparte z działami gotowymi do otwarcia ognia, ale nie mógł oczywiście zapobiec wygnaniu Zakonu z Malty i zagarnięciu całej jego floty. Dyskutowano zresztą potem ostro, czy w tej sytuacji powinien był w ogóle przedzierać się do portu, czy umknąć na tereny (we Włoszech) jeszcze nie okupywane przez Francuzów.

Epizod ten jest interesujący w świetle nachalnie często powtarzanej anegdoty, jak to Napoleon Bonaparte miał powiedzieć o admirale Pierre-André de Suffren de Saint-Tropez: "Och, czemu ten człowiek nie dożył moich czasów, albo czemu ja nie znalazłem kogoś jego hartu - stałby się naszym Nelsonem, sprawy przybrałyby inny bieg, ale ja przez cały czas szukałem [takiego] człowieka marynarki i go nie znalazłem".
Otóż zostawiając całkiem na boku kwestię czy eks-cesarz faktycznie wypowiedział te słowa, a także ignorując problem czy ewentualnie miał rację zakładając rozstrzygający wpływ jednego człowieka na stan i możliwości całej marynarki państwowej (zwłaszcza takiej kierowanej arbitralnie przez władcę, który z natury rzeczy nie może się mylić, a jak się myli, to patrz pierwsza połowa zdania), w polskich cytowaniach zakłada się automatycznie, że gdyby do spotkania tych dwóch ludzi kiedykolwiek doszło, Suffren z radością oddałby się pod rozkazy Napoleona. Wynika to oczywiście z panującego u nas kultu cesarza, dzięki któremu nawet ludzi kalibru Tadeusza Kościuszki obrzuca się błotem "za karę", że odrzucili napoleońskie awanse. [Rzecz jasna, akurat Kościuszko zawinił jeszcze w sposób niewyobrażalnie większy, ponieważ nie zapobiegł, aby w XX w. wzięło go sobie za patrona tzw. Ludowe Wojsko Polskie, więc jego grzechów już nic nie zmaże].

Tymczasem dla innych, z Francuzami włącznie, przyłączenie się adm. Suffrena, gdyby żył, do działań marynarki państwa napoleońskiego jest wysoce nieprawdopodobne! Pierre-André de Suffren de Saint-Tropez był oddanym monarchii rojalistą - rewolucjoniści, w szeregach których robił karierę generał Buonaparte, w pełni to docenili, wyciągając zwłoki admirała z grobu i profanując, zmieniając nazwę okrętu ochrzczonego jego nazwiskiem, przerabiając historię, by ukazać jego przeciwników jako wybitnych żeglarzy, a jego samego jako beztalencie, zaś Napoleon osobiście nakazał zniszczyć cmentarz, na którym leżał Suffren, aby żaden ślad po tym "wrogu ludu" nie pozostał. Suffren pochodził z możnej i starej szlachty prowansalskiej, niezwykle dumnej z przodków, a on sam nieustannie zabiegał o wszelkie zaszczyty. Był już admirałem, gdy Buonaparte - porucznikiem. Czy naprawdę zmusiłby się do bicia pokłonów przed cesarzem z Korsyki? Trudno ocenić szczerość uczuć religijnych jakiegokolwiek człowieka, jednak nic nie wskazuje na to, by admirał był hipokrytą. Zapisanie go w dzieciństwie przez ojca do Zakonu Kawalerów Maltańskich nie zobowiązywało go do niczego, ale potem całkowicie świadomie i z oddaniem służył Zakonowi. Był sam rycerzem-zakonnikiem, o podkreślanej religijności, pełnym szacunku dla papieża. Miałby bez skrupułów służyć człowiekowi, który gardził hierarchią kościelną, traktował kościół całkowicie instrumentalnie i wysyłał żołdaków dla obrażania i prześladowania jego głowy? Papiestwo reprezentowało w tamtej epoce skrajny reakcjonizm, a Buonaparte stawiał pierwsze szczeble w karierze umożliwiając ateistycznym jakobinom wejście do Tulonu oraz wyrżnięcie kobiet i dzieci za bardzo przywiązanych do króla i religii. Suffren był wysokim dostojnikiem katolickiego Zakonu, który został przez generała Buonaparte poniżony, rozpędzony, wygnany ze swojej siedziby i obrabowany z gromadzonych przez wieki skarbów. Przecież adm. Suffren usilnie się starał o zdobywanie wśród Kawalerów Maltańskich coraz wyższej pozycji i wiele na to wskazuje, że gdyby pożył dłużej, mógł naprawdę zostać wielkim mistrzem! Emanuel de Rohan, bardzo mu sprzyjający, zmarł w 1797 r. Gdyby Suffren żył wtedy, to zamiast Niemca Ferdinanda von Hompesch, właśnie on mógłby być tym ostatnim wielkim mistrzem rezydującym na Malcie; to jego poniżyłby i wygnał z wyspy generał Buonaparte! Mało tego, bajlif Suffren nie byłby już wówczas nawet obywatelem Francji, bowiem rewolucjoniści francuscy pozbawili francuskich Kawalerów obywatelstwa i skonfiskowali wszystkie dobra Zakonu. Czy naprawdę można wierzyć, że po czymś takim admirał oddałby się ochoczo na służbę Pierwszego Konsula i cesarza?!

Pewien francuski autor snujący w dzisiejszych czasach podobne rozważania doszedł do wniosku, że Suffren - darzący, jak większość oficerów floty, sympatią wiele podstawowych idei rewolucji - sprzeciwiałby się organizowanej przez jakobinów anarchii w portach, stoczniach i na okrętach. Nie mógłby poprzeć programowego prześladowania religii i kościoła. Kiedy kapitan i major Buonaparte bombardował Tulon, by umożliwić krwawe gwałty na mieszkańcach miasta, Suffren walczyłby po drugiej stronie. Siak czy owak ostatecznie emigrowałby z Francji, podobnie jak ponad 900 z około 1200 oficerów marynarki, aby ocalić głowę przed gilotyną. Gdyby wrócił do kraju, raczej pojawiłby się w 1795 r. pod Quiberon i stanąłby przed plutonem egzekucyjnym.
Bardzo nieliczni oficerowie floty trafili po wielu latach do marynarki za Konsulatu czy Cesarstwa, ale na pewno nie dotyczyłoby to dostojnika (może wielkiego mistrza) Zakonu Kawalerów Maltańskich!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Pytania, odpowiedzi, polemiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin