Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna www.timberships.fora.pl
Forum autorskie plus dyskusyjne na temat konstrukcji, wyposażenia oraz historii statków i okrętów drewnianych
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Mit o figurach galionowych

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Artykuły tematyczne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6209
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Wto 5:47, 03 Paź 2023    Temat postu: Mit o figurach galionowych

MIT O FIGURACH GALIONOWYCH

Temat jest (umyślnie) trochę mylący, ponieważ rzeźby i płaskorzeźby na dziobach dawnych okrętów pojawiły się na tysiące lat przed galionami, a umieszczano je jeszcze pół wieku po zniknięciu galionów.

Jednak to właśnie CZĘŚĆ okresu dość powszechnego wieńczenia dziobów wymyślnymi galionami jest odpowiedzialna za wytworzenie się całkowicie błędnego mniemania, jako rzeźba dziobowa (figura galionowa) musiała mieć związek z nazwą jednostki. Dla nas to akurat szczególnie istotne, ponieważ takie przekonanie doprowadziło wielu zainteresowanych do wyprowadzenia wniosku, jakoby budowany w XVI w. w Elblągu dla Polski żaglowiec miał najprawdopodobniej nazwę „Smok”, skoro taką chciano na nim umieścić rzeźbę na dziobie. Na zasadzie kostek domina, inni na tej podstawie doszli do wniosku, że nazwa „Smok” jest w polskiej marynarce jakoby „tradycyjna” właśnie od XVI w. Tymczasem to albo zupełny fałsz, albo hipoteza bez śladu dowodu. Przez zdecydowaną większość tysięcy lat rozwoju żeglugi i zdobnictwa (i w XVI także) rzeźby dziobowe NIE MIAŁY NAJMNIEJSZEGO ZWIĄZKU z nazwami własnymi jednostek pływających.

Pierwsze ozdoby dziobowe, które nie mały charakteru wizerunków malowanych i nie były stylizowanymi elementami roślin, to może głowy zwierząt interpretowanych najczęściej jako jeże, ale też jako owce lub cielęta, na jednostkach egipskich czwartej dynastii (2613-2498 p.n.e. wg Racheta; 2670-2500 p.n.e. wg Schneidera). Nie ma jednak żadnego dowodu (i byłoby to bezsensowne), jakoby każdy z tych wiosłowców nosił z tego powodu nazwę własną „Jeż”, a nawet, że w ogóle miał jakąkolwiek nazwę indywidualną. Podobnie jak z faktu, że skoro na słynnym reliefie przedstawiającym bitwę morską „Ludów Morza” z Egipcjanami (ok. 1190 p.n.e.) każdy okręt egipski ma na dziobie głowę lwa, a prawie każdy z okrętów ich przeciwników nosi na dziobie ozdobę w kształcie głowy kaczki (czy innego ptaka wodnego), uznanie, że wszystkie egipskie nosiły wtedy imię „Lew”, a wszystkie „Ludów Morza” – „Kaczka”, byłoby kompletnym i śmiesznym absurdem. Zatem naprawdę punktem wyjścia do rozważań na temat związku imion własnych jednostek pływających z rzeźbami czy płaskorzeźbami umieszczanymi na ich dziobach jest nie dodawanie takich ozdób, tylko istnienie zwyczaju nadawania okrętom indywidualnych imion. Oczywiście o żadnym „początku” nie może być mowy, jedynie o najstarszych posiadanych przez nas informacjach na ten temat.
Takie nazwy własne okrętów egipskich znamy już z czasów panowania pierwszego faraona Nowego Królestwa, Ahmesa (Ahmose’a, Ahmosisa, Ahmozisa, Amozisa, Jahmesa) (1567/1570 – 1546 p.n.e.; 1530-1504 p.n.e.; 1539-1514 p.n.e. wg rozmaitych koncepcji chronologicznych). Odnosiły się w zdecydowanej większości do faraonów, ich boskich mieszanek, przymiotów i czynów, będąc często prawie tak zabawnie rozbudowane, jak japońskie nazwy z okresu drugiej wojny światowej. Chociaż same okręty nosiły na dziobach rozmaite rośliny lub zwierzęta, nazwy odzwierzęce były nadzwyczaj rzadkie (Krowa, Byk z Nubii, Ryby), a tymczasem figur ludzkich do takiego zastosowania prawie nie używano. Jest całkiem jasne, że zbieżność imion z rzeźbami dziobowymi nie występowała w ogóle, nawet jeśli trafił się jakiś wyjątek.
Fenicjanie lubili ozdabiać dzioby swoich statków (a czasem też rufy) głowami konia. Chociaż nadało to nazwę klasie (w pewnym sensie) jednostek zwanych hippoi, nie miało związku z imionami własnymi, nawet jeśli ich używali. Po prostu nie mogły wszystkie nazywać się „Koń”. Na dziobach fenickich galer wojennych znajdowały się czasem wyobrażenia rozmaitych bóstw opiekuńczych. Tym niemniej brak dowodu, by miało to odniesienie do indywidualnych nazw jednostek.
Dysponujemy bardzo wieloma nazwami nazw okrętów greckich, zwłaszcza z IV w. p.n.e. Były różnorodne, nawiązywały do przymiotów jednostek, pomniejszych bóstw, nimf, krain geograficznych itd. Jednak nadal nic nie wskazuje, by starano się utrzymać związek dekoracji dziobowej z nazwą, zwłaszcza że ta ostatnia ulegała czasem zmianie. Trudno byłoby zresztą znaleźć rzeźbiarza zdolnego wystrugać „Pokój” (Eirene), „Prawo i Porządek” (Eunomia) albo „Sztukę” (Techne). Rozmaite dziki i trójzęby z taranów greckich birem i trier w żaden sposób nie wpływały na imiona własne jednostek, chyba że u natchnionych poetów.
Szukany związek pojawił się w bardzo skromnej postaci na okrętach starożytnego Rzymu. Wiemy, że niektóre statki rzymskie miały nazwy odpowiadające wyobrażeniom ich bóstw opiekuńczych – ale, po pierwsze na statkach te wizerunki umieszczano najczęściej na rufie (chociaż, wbrew Cassonowi, zdarzało się to i na dziobie), obok bardzo charakterystycznej ptasiej głowy i szyi (z powodów anatomicznych nazywanej „łabędzią szyją”, ze względów mitologicznych - „szyją gęsią”), a po drugie istniały też statki z tymi samymi rzeźbami bóstw opiekuńczych, a zupełnie innymi imionami własnymi. Natomiast dla rzymskich okrętów wojennych charakterystyczne było umieszczanie rozmaitych „znaków” na dziobie, w tym w formie rzeźb lub (częściej) płaskorzeźb, a z nich część zapewne odpowiadała nazwie własnej jednostki (mogła zresztą odnosić się i do nazwy i do bóstwa opiekuńczego). W sumie, szukane koincydencje występowały, ale w sposób nie całkiem dla nas jasny, budzący spory wśród historyków i zdecydowanie niekonsekwentny.
Łodzie i okręty skandynawskie („Wikingów”) nosiły - jeśli wierzyć sagom – zróżnicowane imiona własne (np. Visund – „Wół” czy „Byk”; Mariasuden – „Okręt Marii”; Olavsuden – „Olaf”; Orm en langi – „Długi Wąż”, „Długa Żmija”; Langfredag – „Dobry Piątek”; Kross-suden – „Okręt Krzyża”; Tranen – „Żuraw”; Skavhogg – „Ten, który przecina gładko toporem”). Natomiast rzeźby wieńczące dziobnice ich jednostek to niemal wyłącznie głowy smoków czy węży (aczkolwiek zdarzały się głowy złych duchów lub ludzi). Wywiedziono od nich nazwy całych klas okrętów – jak drakkar i snekkar, lecz jako imię własne taki „Smok” (Drekar) czy „Wąż” (Ormen, Snekkjur) występowały niezwykle rzadko. Zatem ozdoba dziobu tylko przypadkowo mogła dotyczyć nazwy indywidualnej jednostki, niezależnie od tego, co sobie w XIX i XX w. wyrysowywali entuzjaści komiksowych Wikingów w hełmach z rogami.
Okres późniejszych żaglowców Średniowiecza charakteryzował się naciskiem na użytkowość i niewielką ilością miejsca nadającego się na umieszczanie jakichkolwiek figur dziobowych. Natomiast cechą typową było nadawanie jednostkom pływającym kilku różnych imion naraz. To upodobanie – w niektórych kręgach kulturowych (jak np. w Hiszpanii) utrzymujące się jeszcze w końcu XVIII w.) - tym bardziej utrudniało powiązanie jakiejkolwiek ozdoby dziobu z nazwą własną. Jeśli gdański okręt kaperski z czasów wojny trzynastoletniej nazywał się jednocześnie Birgitte i Lyckuff („Szczęść Boże”), a osiemnastowieczna hiszpańska fregata Santiago była też w tym samym czasie fregatą Nueva Galicia, trudno aby woziły ze sobą komplet figur dziobowych na wymianę. Zresztą późne kogi, holki, karaki, nawy, ze swymi daleko wystającymi przed dziobnicę kasztelami przednimi, dysponowały bardzo skromnymi przestrzeniami na rzeźby dziobowe. Jeśli już coś tam wciskano, to jakieś małe, podłużne jaszczurki, salamandry, smoki, i raczej nie oczekiwano, by kojarzyły się one ze „Świętą Marią” czy „Świętym Antonim”.
Okręty (żaglowce) XVI i XVII w., zwłaszcza od czasu wyparcia karak (naw, naos) przez galeony z długimi galionami, miały dwa świetnie miejsca do nanoszenia wizerunków kojarzących się z nazwami własnymi – przednie zakończenie galionu oraz wysokie płaszczyzny na rufie. Przez doświadczenia następnych epok zbyt wielu historykom się wydaje, że to właśnie rzeźba dziobowa na galionie miała symbolizować indywidualne imię jednostki. Niektórzy bez żenady wpisują nawet do encyklopedii polski okręt z XVI w. jako „Smok”, zupełnie nie rozumiejąc nie tylko faktu, że to współczesna nazwa umowna, a nie źródłowa, a po drugie – że wywiedziono ją z faktu przygotowania dla tej jednostki takiej rzeźby, podczas gdy w XVI wieku i do połowy XVII dominował BRAK ZWIĄZKU między figurą na dziobie a nazwą. W rzeczywistości ulubioną praktyką w tamtych czasach było nawiązywanie do imienia okrętu przez twórców wizerunków rufowych! Najczęściej były to obrazy, ale występowały też elementy rzeźbione w pełni i płaskorzeźby. Tymczasem figura dziobowa odpowiadała zwykle innej symbolice, chociaż dość rzadko narzucano w tej kwestii jakieś reguły. Nawiązanie rzeźbą na dziobie do nazwy jednak się zdarzało, chociaż częściej na ówczesnych galerach, których rufy - chociaż czasem przebogato zdobione – miały trochę mniejsze powierzchnie. Wielu marzycielom się wydaje, że polskie okręty z czasów bitwy pod Oliwą musiały mieć na galionach postacie odpowiadające ich nazwom i tak je rekonstruują – rysunkowo czy w formie modeli. W rzeczywistości owa zbieżność mogła wystąpić raczej tylko przypadkowo – motyw Świętego Jerzego przebijającego smoka należał wtedy do ulubionych w wielu marynarkach chrześcijańskich, więc nie było nic dziwnego, gdyby taką rzeźbę dało się odnaleźć także na galionie naszego galeonu Ritter Sankt Georg]/i]. Ale już obowiązkowe ozdabianie dziobu żaglowca [i]Meer Weib („Panny Morskiej”, rzekomej„Panny Wodnej”) figurą kobiety, albo dziobu okrętu Meermann („Pana Morskiego”, rzekomego„Wodnika”) rzeźbą tego mitycznego stworu, to tylko „chciejstwo” nie mające oparcia historycznego. Dysponujemy natomiast dowodami z epoki, że właśnie rufy tych jednostek ozdabiano wizerunkami kojarzonymi z indywidualnymi nazwami, popularnymi wtedy motywami żeglarskim. Większość ówczesnych żaglowców bałtyckich (przynajmniej wojennych) miała zapewne – jak „Wasa” – lwa na galionie. Lecz figura dziobowa odpowiadająca nazwie okrętu jest też znana z rzadkich przykładów historycznych co najmniej od XVI w., więc jej użycie nie jest błędem, jeśli nie mamy innych świadectw.
Od około połowy XVII w. rzeźby galionowe żaglowców ulegały znacznej rozbudowie, co niektórzy łączą z ogólnymi wpływami baroku. Tendencja ta miała jednak także podstawy czysto techniczne, ponieważ zmiany kształtu całego galionu – kolana dziobowego, kratownicy galionowej, platformy gretingowej – ze smukłej postaci zakończonej małym czubkiem nadającym się tylko dla niewielkich rzeźb, w masywne i wysokie konstrukcje, dające z przodu oparcie nawet dla zespołu rzeźb nadnaturalnej wielkości, wynikała z ewolucji funkcji, wymuszonej przede wszystkim rozwojem omasztowania. Równocześnie – dysponując tak wielkimi możliwościami – twórcy w wielu krajach starali się, aby w jakiś sposób, nawet jeśli tylko mocno umowny, rzeźba ta kojarzyła się patrzącym z nazwą własną okrętu. Wciąż nie była to reguła, a w niektórych marynarkach wręcz rzadki wyjątek.
W Anglii i Francji taki związek występował dość często, acz czasami trzeba się go było domyślać. Jeśli angielski okręt Sovereign of the Seas miał jako figurę galionową postać króla, którego koń depcze kopytami końskimi pokonanych władców, przeniesienie tej alegorii na „Suwerena Mórz” jest realne, chociaż wymaga ustalenia związku przyczynowo-skutkowego. Kiedy wiele liniowców francuskich miało na dziobach Ludwika XIV, a tylko nieliczne z nich nazywały się Royal Louis, to łatwo się domyśleć związku Króla-Słońce z takimi nazwami jak Soleil Royal, zaś minimalnie trudniej z Triomphant („Tryumfujący”) czy Conquerant („Zdobywca”). Czasem ta wieloznaczność pozwalała zachować kosztowne figury galionowe po zmianie nazwy, jak w przypadku niektórych okrętów angielskich w burzliwych czasach monarchii Karola I, republiki Cromwella i restauracji Karola II. Po powrocie Stuartów na tron, wszystkie imiona nadane jednostkom na cześć zwycięstw rewolucjonistów nad wojskami królewskimi musiały oczywiście ulec zmianie, ale ponieważ rzeźby rzadko kiedy były bardzo jednoznaczne i z napisami, wystarczyło inne skojarzenie. Niekiedy od początku nie było dosłownego odniesienia figury galionowej do nazwy – np. dziób francuskiego liniowca Saint Louis z początku XVIII w. wieńczyła nie postać tego świętego, tylko anioła. Tym niemniej w niektórych marynarkach wojennych świadomie i konsekwentnie odmawiano w ogóle wprowadzania rzeźb dziobowych, które kojarzyłyby się z indywidualną nazwą, osobą lub wydarzeniem. Na przykład na wszystkich holenderskich okrętach do około 1720 r. musiał to być lew, w takiej czy innej odmianie. Romantycznie nastrojeni badacze snuli teorie, że przyczyną popularności tej figury mogły być wpływy weneckie „gdyż czerwony lew św. Marka od dawna zdobił okręty tej republiki. Być może również, że sięgnięto do tradycji jeszcze starszych – rzymskich.” Tymczasem odkryte dokumenty, rachunki i rozporządzenia admiralicji wskazują na dużo bardziej prozaiczny powód. Z jakichś przyczyn (patrząc na potworki „zdobiące” ówczesne galiony można się zresztą ich domyślać) wyrzeźbienie lwa uważano za najłatwiejsze, wymagające najmniejszych kwalifikacji od snycerza i najszybsze, więc najniżej opłacane (poza jeszcze prostszymi motywami roślinnymi czy zwykłymi spiralami). Rzecz jasna motywy symboliczne też mogły mieć znaczenie – lwa uważano w Holandii za godło narodowe. Dla prostego marynarza, nie rozczytującego się ani w klasykach starożytnych, ani w Biblii (z reguły nie umiał czytać), ani nie znającego się na alegoriach, takie ozdoby jak lew, smok czy wąż oznaczały w oczywisty sposób potęgę, siłę, przewagę, groźbę. Lew był z tej przyczyny bardzo popularny także w innych flotach, np. w hiszpańskiej, szwedzkiej – w angielskiej z początku XVII w. ozdabiał galiony takich okrętów jak Saint Andrew czy Bonavenure, a chociaż daleko mi do dobrej znajomości żywotów różnych świętych, bardzo wątpię w ich związek z afrykańskim królem zwierząt. Ówcześni Anglicy uznali lwa za odpowiednią ozdobę dziobu nawet takich żaglowców jak Charles, Garland, Portsmouth czy Rainbow (!!!), jest więc jasne, że mieli w nosie jej związek z nazwą, podobnie jak w przypadku zaopatrzenia w smoka jednostek ochrzczonych Adventure, Hope oraz Nonpareil albo jednorożca przeznaczonego dla Mary Rose. Piękną ilustracją takiego samego podejścia jest figura galionowa okrętu „Biały Niedźwiedź” wyobrażająca Jupitera siedzącego na orle! W drugiej połowie XVII w. tylko na największych angielskie trójpokładowcach pozwalano instalować indywidualne rzeźby dziobowe (czasem kojarzone z nazwą, czasem nie), pozostałe miały zadowalać się lwem.
Zaczęło się to powoli zmieniać w miarę mijania XVIII w., ale nadal przeważały rozmaite lwy (chociaż nie u Francuzów, czujących jakąś niechęć do tego zwierzęcia), albo kombinacje lwa ze smokiem, jak na brytyjskim liniowcu Augusta z 1736 r.; chociaż polska szlachta widziała w naszej królowej Bonie smoka, to bardzo wątpię, by jakiekolwiek skojarzenie tego typu dotyczyło Brytyjczyków, gdy 16-letnia księżniczka Augusta zostawała w 1736 r. księżną Walii.
Ewolucje poglądów estetycznych, które na przełomie XVIII i XIX w. połączyły się także z istotnymi zmianami w wyglądzie okrętów wywołanymi rozwojem technicznym, spowodowały utrwalenie nowej mody, przez laików przenoszonej teraz anachronicznie na wszystkie wieki i tysiąclecia poprzedzające, chociaż to postępowanie nonsensowne. Dopiero wtedy zaczęto znacznie konsekwentniej dbać, by figura galionowa rzeczywiście odpowiadała imieniu własnemu danej jednostki i to możliwie ściśle. Nadal nie oznaczało to żadnego obowiązku, reguły lub realizacji rozkazów (wręcz przeciwnie, administratorzy marynarek chcieli ozdób jak najoszczędniejszych ciężarowo i kosztowo – brytyjska admiralicja preferowała zwykłe spirale czy „główki skrzypiec” – ślimaki; nawet wielkie liniowce Royal Navy potrafiły nosić lwy w XIX w., wymagające skomplikowanej spekulacji myślowej, by połączyć je z takimi nazwami jak Dreadnought lub Victorious), a tylko nasilenie się trendu obyczajowego. Okręty nazywane imionami antycznych bohaterów, bogów, bogiń lub osób historycznych (czasem żyjących), z reguły miały za figurę galionową taką właśnie postać. Rzecz jasna, nie zawsze to było proste w przypadku nazw cokolwiek abstrakcyjnych jak „Zwycięstwo”, „Albion”, „Awangarda” czy geograficznych (np. Trincomalee), Ville de Marseille, Ville de Paris, Bretagne). Niekiedy przynosiło groteskowe efekty, jak w znanej historii z figurą dziobową sławnej fregaty amerykańskiej Constitution, która w latach 1834-1874 nosiła tam drewnianego prezydenta Andrew Jacksona (osobę kontrowersyjną - przez wielu uważaną za bohatera, przez innych za zbrodniarza i wiarołomcę), któremu anty-fan odpiłował w nocy głowę i ją ukrył, co spowodowało żeglowanie jednostki przez jakiś czas z osobliwą rzeźbą człowieka bez głowy. Innym zaskakującym przykładem było wyposażenie galionu brytyjskiej fregaty „Blondynka” (Blonde) z grudnia 1805 r. w postać brodatego wojownika.
W miarę mijania XIX w. charakterystyczne było – zwłaszcza na brytyjskich i francuskich jednostkach wojennych – ograniczanie pełnopostaciowej figury do popiersia (w Royal Navy trend prawie obowiązkowy od 1835 r.) lub nawet do samej głowy. Jednak Holendrzy i Amerykanie znacznie dłużej preferowali pełne postacie na dziobach swoich okrętów. Nieśmiertelny lew przydawał się nadal przy nazwach nierealnych do wyrzeźbienia. Jeszcze zwodowany w 1892 r. pancernik (!) brytyjski Barfleur, ochrzczony na cześć bitwy stoczonej w XVII w., miał na dziobie małego lwa.
Lecz w przypadku nazw abstrakcyjnych najpopularniejsza stała się w XIX w. moda na posługiwanie rozmaitymi postaciami kobiecymi, które za pomocą ubierania w różne klasyczne szatki i wyposażania w rozmaite akcesoria mogły – zdaniem twórców – uosabiać niemal wszystko, np. Wiarę, poszczególne miejsca na mapie świata czy nawet Elektryczność. Oczywiście jednoznaczność była w takich przypadkach wysoce wątpliwa. Zachowała się np. rzeźba kobiety w wieńcu z kłosów zboża i owoców oraz niesionym w ręku koszem z owocami, która mogła symbolizować Obfitość albo Ceres czy Demeter. Zresztą nawet dosłowne imiona kobiece, jak Jane, Maria, Elżbieta, bądź też poetyckie, jak Coral Nymph czy Witch of the Wave (podobnie jak inne wiedźmy) łatwo było zobrazować w formie rzeźb kobiet, znacznie trudniej – często bez szans – uściślić. Nie przejmowano się tym nadmiernie i kiedy zapanowała moda, aby wszystkie postacie z figur galionowych przebierać w greckie lub rzymskie tuniki lub starożytne zbroje, także biedny Wilhelm Tell musiał wyglądać jak kolega Juliusza Cezara, chociaż z kuszą. To zawsze miało być przede upiększenie, a nie zastępstwo dokumentów jednostki.

Ozdabianie dziobów okrętów rzeźbionymi figurami kojarzonymi z nazwą jednostki pływającej nie skończyło się ani z epoką żaglowców, ani z konstrukcją kadłubów z drewna. Mamy może niezbyt częste, ale wyraziste przykłady nawet na metalowych jednostkach naszych czasów. Ponieważ ta moda była ostatnia, utrwaliła się w wyobraźni jako coś rzekomo naturalnego i oczywistego. W rezultacie uznaje się ją dziś zbyt często za „ponadczasową”, mimo fałszu takiego zestawienia dla większości epok z dziejów żeglugi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Artykuły tematyczne Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin