Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna www.timberships.fora.pl
Forum autorskie plus dyskusyjne na temat konstrukcji, wyposażenia oraz historii statków i okrętów drewnianych
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Kaprzy, piraci
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Pytania, odpowiedzi, polemiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Karrex




Dołączył: 05 Lis 2010
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdynia

PostWysłany: Śro 16:20, 30 Mar 2016    Temat postu: Kaprzy, piraci

Witam serdecznie.
Bardzo dziękuję za kolejne cykle tematyczne, a przede wszystkim ostatni, i w związku z tym mam pytanie.
Czy mógłby Pan przybliżyć sylwetkę holenderskiego pirata (kapra?) Cornelisa Corneliszoon Jola (1597 – 1641), znanego jako "Drewniana noga"?

Serdecznie pozdrawiam i życzę dużo zdrowia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6200
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Czw 11:49, 31 Mar 2016    Temat postu:

Aby było całkiem jasne – ja się tam historią piratów jako losami poszczególnych osobników nie bardzo interesuję i zajmuję. Było ich chmary i napisano o nich setki książek, niemal wszystkie ze słowem „prawdziwa” w tytule, ale wyszukanie w nich choćby paru słów prawdziwych jest bardzo trudne. Bajki gonią bajki, co najwyżej gdzieś zupełna bujda ociera się o legendę. Dla mnie natomiast bardzo zajmujące jest samo zjawisko – społeczne, militarne, gospodarcze, polityczne. No i oczywiście techniczna strona tych zagadnień, czyli okręty, uzbrojenie ich i załóg, zaopatrzenie, remonty, możliwości nawigacyjne, zagadnienia prawne. Oczywiście obok kilku postaci trudno przejść obojętnie z uwagi na ich rolę w historii (jak Störtebeker czy Morgan), jednak osobiście nie rozczytuję się ani o „krwawych wyczynach Françoisa de l”Olonnaisa”, ani o ukrytych skarbach. Piszę to nie dlatego, by kogoś zniechęcać do interesowania się którąkolwiek z tych kwestii lub postaci, lecz by wytłumaczyć, że – w przeciwieństwie do dobrze udokumentowanych w archiwach i parafiach życiorysów oficerów regularnych flot – wiadomości historyczne o losach piratów są tak skąpe, iż akurat ja nie zamierzam roztaczać tu romantycznych i zmyślonych wizji „pirackich” entuzjastów.
Co innego korsarze, chociaż i ich losy pojawiają się w rzetelnych źródłach dopiero po zdobyciu przez tych ludzi ważnych pozycji, a wcześniejsze dzieje to brednie o „podrzutkach” z ubogiej rodziny, cudownych dzieciach, które już podczas zabawy w kałuży pokazywały talent przyszłych genialnych żeglarzy, dzielnych młodzikach i bohaterach przepływających morza z szablą w zębach pod ogniem wroga oraz inne banialuki zmyślane w ciągu następnych wieków przez ludzi widzących swoją rolę publikacyjną całkowicie odmiennie niż ja widzę swoją. Proszę więc u mnie tego nie szukać, jest dość autorów, których takie dyrdymały wystarczająco podniecają, by konfabulować jeszcze własne i znajdować szerokie rzesze zachwyconych czytelników.

Oczywiście omawiani żeglarze mieli jakąś młodość, kiedy zdobywali doświadczenie, lecz nikt tego wtedy nie odnotowywał, a po latach dało się zmyślić wszystko. Ja nie mam danych z żadnych wiarygodnych źródeł o tym, co robił Cornelis Corneliszoon Jol (ca.1600-1641) przed 1626 rokiem. Rzecz jasna, informacja podana przez wikipedię o urodzeniu się go w 1597 r. w Scheveningen może być prawdziwa, chociaż dla mnie symptomatyczne jest, że wybitni historycy holenderskiej marynarki wykazują pod tym względem daleko posuniętą wstrzemięźliwość. Pomimo epitetów rzucanych przez Hiszpanów i Portugalczyków, Jol od 1626 r. na pewno nie był ani piratem, ani raczej nawet kaprem. Służył w regularnej spółce eksploracyjnej, Kompanii Zachodnioindyjskiej, która – tak jak wiele innych podobnych organizacji, np. angielskie i holenderskie Kompanie Wschodnioindyjskie – otrzymała od rządu szerokie prerogatywy, obejmujące prowadzenie lokalnych działań wojennych, utrzymywanie morskich i lądowych sił zbrojnych oraz sprawowanie funkcji sądowniczych i administracyjnych na zdobytych obszarach. Stany Generalne czasem wspierały, niekiedy czynnie, działania wielkich kompanii, czasem były im przeciwne, ale trudno uznać, aby szacowna Rada Dziewiętnastu kierująca z kraju holenderską Kompanią Zachodnioindyjską, albo mianowany przez nią generalny gubernator Brazylii, hrabia Johan Maurits (Maurice; Jan Maurycy Orański, hrabia Nasaau-Siegen) byli korsarzami. O piractwie nie może być w ogóle mowy, ponieważ Corneliszoon Jol nie atakował Hiszpanów i Portugalczyków na własną rękę, nie zatrzymywał całości łupów dla siebie, nie atakował nikogo innego, wracał okresami do kraju, gdzie otrzymywał od władz dalsze instrukcje, walczył chwilami w marynarce wystawianej przez państwo, ale przede wszystkim działał w czasie wojny! Hiszpania, która ciągle i jeszcze bardzo długo nie uznawała istnienia Zjednoczonych Prowincji, ze względów pragmatycznych zawarła z nimi rozejm w 1609, ale po jego wygaśnięciu w 1621 oba państwa ponownie znalazły się na stopie wojennej aż do 1648 r. Czyli cały znany nam okres aktywnej działalności Jola przypada na lata oficjalnej i regularnej wojny, w których człowiek ten pełnił rolę formalnego oficera. Niewątpliwie można dyskutować, za co powinny być DZIŚ uznawane eskadry wystawiane przez prywatną Kompanię Zachodnioindyjską. To kolejny przypadek kłopotów definicyjnych, jednak pamiętajmy, że dokładnie w tych samych kampaniach, w których Jol działał na morzu, na lądzie w służbie tejże holenderskiej Kompanii Zachodnioindyjskiej (!) walczył w Brazylii nasz kapitan artylerii, potem generał Krzysztof Arciszewski (obaj wyprowadzali swoje uderzenia zazwyczaj z Recife, zajętego przez Holendrów w 1630), mający – zdaje się od 1638 - także tytuł admirała, a jakoś sobie nie przypominam, by ktoś w Polsce uważał go za korsarza, a tym bardziej pirata. Portugalia zaś znalazła się na linii frontu przez Unię Iberyjską z 1581 r., czyli też była cały czas w stanie wojny z Holendrami. W tej sytuacji obie strony, ostro się zwalczające w Europie i za morzami, mogły nazywać przeciwników piratami tylko z nienawiści i dla usprawiedliwienia własnych jednostkowych zbrodni, ale powtarzanie dzisiaj tych określeń przez wielu autorów świadczy raczej o braku refleksji. Sam Cornelis Corneliszoon Jol świetnie się na dodatek nadaje do przypisywania pirackim bractwom, ponieważ faktycznie nosił przydomek „Houtebeen” (hout = drewno, kołek; been = noga), a jak powszechnie wiadomo co najmniej od czasów „Wyspy Skarbów” Stevensona, każdy szanujący się stary pirat musi mieć drewnianą nogę. Tym niemniej Portugalczycy, równie chętnie jak Hiszpanie szermujący nazwą „pirat”, wyrzynali później Holendrów w Brazylii i Afryce już po zawarciu rozejmu między tymi państwami (!!!), a do piractwa się nie poczuwają, tylko opowiadają o „wyzwalaniu” (chociaż w warunkach rozejmu przewidziano utrzymanie w koloniach status quo w zamian za pomoc holenderską przeciwko Hiszpanii, do której naprawdę doszło). Po prostu taki był wtedy (i jeszcze dużo później, i u wszystkich narodów) zwyczaj, że zawierane w Europie pakty niewiele obchodziły osadników za morzami.
Przed 1631 r., czyli w latach 1626-1631, Jol zdążył uczestniczyć w trzech wyprawach z Holandii do Indii Zachodnich, lecz niewiele o nich wiem. W każdym razie Holendrzy atakowali Brazylię już od 1598 r., a od 1624 rozpoczęli regularne podboje, chociaż kontynuowane ze zmiennym szczęściem. W 1630 zajęli kapitanię Pernambuco z ważnym portem Recife. Cornelis Jol, dowodząc 16/18-działowym okrętem Otter, był zastępcą dowódcy (komodora de Neckere) podczas rajdu małej eskadry, która wyszła z Recife 26.04.1631 i do lata przeczesywała Morze Karaibskie, wyłapując wiele statków hiszpańskich. Jol pozostał na tych wodach także po odpłynięciu de Neckere’a do Europy. Uczestniczył w wyprawie komodora van Hoorna przeciwko Trujillo (zdobyte 15.07.1633) i Campeche (zdobyte 11.08.1633), która rozpoczęła się w Recife 26.04.1633. Oczywiście dla mieszkańców łupionych miast poczynania Holendrów i ich miejscowych sojuszników nie różniły się w skutkach od pirackich, jednak trzeba pamiętać, że w tym samym czasie wojska hiszpańskie zdobywające miasta w Holandii dopuszczały się co najmniej takich samych gwałtów na ludności cywilnej. Po odpłynięciu van Hoorna do Europy 24.08.1633 Jol pozostał na Karaibach naczelnym dowódcą morskim, ale później sam wrócił do kraju, gdzie otrzymał nowe rozkazy. Zgodnie z nimi pożeglował do Indii Zachodnich i 3.03.1635 wyszedł z Curaçao (nadal na Otter) w towarzystwie innego kapitana w rejs krążowniczy, w którym z rozmaitym powodzeniem atakował Santiago na Kubie (15.03.1635), operował w pobliżu Cartageny (lato 1635), by jesienią skierować się do Holandii. Podobno też w 1635 dostał się do niewoli korsarzy z Dunkierki i wyszedł z niej po pół roku. W sierpniu i wrześniu 1637 dowodził na Karaibach małą eskadrą (tym razem jego flagowcem był 28-działowy Zwolle), która próbowała bez większego powodzenia coś uszczknąć z hiszpańskiej floty skarbowej osłanianej przez wielką flotę adm. de Ibarra. Na początku 1638 Jol wyruszył z Holandii jako dowódca bardzo silnego zespołu (flagowcem był 40/54-działowy Salamander) z rozległymi zadaniami morskimi i lądowymi. Jak zwykle najpierw przybył do Recife (8.06.1638), skąd wyszedł 22.06 z 14 lub 15 okrętami i stoczył zażartą, ośmiogodzinną, ale w zasadzie nierozstrzygniętą bitwę z flotą adm. de Ibarra 31.08.1638 koło Los Órganos, w której wielu holenderskich kapitanów wykazało się tchórzostwem, odmawiając wspierania swojego dowódcy. Z tych samych powodów wznowienie bitwy 3.09.1638 też Holendrom niewiele dało, chociaż Hiszpanie musieli szukać schronienia w Veracruz. W drugiej połowie września Jol wrócił do Holandii, gdzie dostał medal i złoty łańcuch. W 1639 uczestniczył w rozgromieniu Hiszpanów na Downs 21.10. Dowodził wówczas szóstą eskadrą, a jego flagowcem był 40-działowiec Jupiter, również – jak poprzednie - okręt Kompanii Zachodnioindyjskiej. Jol zjawił się w Recife 26.03.1640 jako jeden z dwóch admirałów floty liczącej około 27 okrętów obsadzonych przez 2500 marynarzy i żołnierzy. Ponieważ część floty (pod dowództwem drugiego admirała) miała do wykonania zadanie w Brazylii, Jol wyruszył na przeczesywanie Morza Karaibskiego dopiero 14.07.1640, mając 23 okręty. Znalazł się u wejścia do Hawany na początku września, jednak 11.09 jego flota została doświadczona przez straszny huragan i straciła 7 jednostek. W tej sytuacji Jol musiał zrezygnować z blokady 28.09 i po postoju w Matanzas do 7.10.1640, skierował się ku Pernambuco.
Natomiast w 1641 Portugalia znajdowała się, jak wiadomo, w bardzo trudnej sytuacji, ponieważ od wybuchu rewolucji 1.12.1640 przeciwko rządom hiszpańskiego króla Filipa IV i ogłoszenia w kilka dni później królem księcia Jana Bragança, trwała z jednej strony 28-letnia walka o odrzucenie konsekwencji Unii Iberyjskiej i odzyskanie niezależności od Hiszpanów (walka wspierana przez państwo holenderskie), a z drugiej strony dziedzictwem Unii była np. wojna z Holandią i zaangażowanie w innych konfliktach wcześniejszego okresu. Chociaż dyplomaci Jana IV robili wszystko, by się z nich jak najszybciej wyplątać, to Holendrzy z Kompanii Zachodnioindyjskiej wcale się do tego nie kwapili, a wręcz przeciwnie – dla nich Portugalia, nie dość, że pozbawiona wsparcia Hiszpanii, to jeszcze zmuszona do walki z nią i jej zwolennikami na swoim terytorium, stanowiła za morzami wspaniały cel. Na dodatek Portugalczycy rozumieli, że skoro zawrą pokój czy chociaż rozejm z Holendrami, to ci ostatni natychmiast wycofają się ze wszystkich zajętych w toku wojen terytoriów portugalskich (w tym Brazylii!), rzecz oczywiście nie do przyjęcia dla Kompanii. Rada Dziewiętnastu (dokładnie zresztą tak samo, jak władze holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej) robiły wszystko, aby nie dopuścić do zawarcia rozejmu z Portugalią, a wobec nieuchronności tego (w wyniku nacisku namiestnika na Stany Generalne), nakazała gubernatorowi generalnemu w Pernambuco zorganizowanie wypraw mających na celu wydarcie Portugalczykom jeszcze jak najwięcej przed podpisaniem traktatu. To właśnie w ramach tych poczynań wyszła 30.05.1641 z Recife ekspedycja (20 żaglowców, 850 marynarzy, ponad 2000 żołnierzy) skierowana do Afryki Zachodniej pod dowództwem adm. Cornelisa Jola, by zabrać Portugalczykom faktorie w Angoli. Można tę akcję oceniać rozmaicie, ale na pewno też nie była piracka, ponieważ wymierzona w konkretnego przeciwnika, z którym Holandia znajdowała się w stanie wojny (chociaż już tylko do 12 czerwca, jednak z wejściem w życie w Brazylii opóźnionym o pół roku). Jol przemierzył Atlantyk i pojawił się pod miastem Loando de Sao Paulo (Sao Paulo de Luanda). Robiąc wrażenie dysponowania znacznie większymi siłami niż miał w rzeczywistości, skłonił Portugalczyków od poddania się prawie bez walki i wystrzału 25.08.1641 lub 26.08.1641 (chociaż niektórzy piszą o zniszczeniu tamtejszej eskadry portugalskiej, ale mogło do tego dojść już po kapitulacji). „Drewniana noga” narysował własnoręcznie szkic przedstawiający jego okręty pod miastem, na bazie którego powstał rok później znany miedzioryt Balthasara Florisza van Berckenrode. Ekspedycje zorganizowane przez Johana Mauritsa zdążyły oprócz Angoli zagarnąć też kapitanię Maranhao w Brazylii, a Jol zajął Wyspę Św. Tomasza w Zatoce Gwinejskiej, chociaż już w listopadzie 1641 Stany Generalne wysłały flotę dla wspierania Portugalczyków przeciwko Hiszpanom na wodach europejskich, gdzie okręty te walczyły w bitwie 4.11.1641 pod Przylądkiem Św. Wincentego. Natomiast Cornelis Corneliszoon Jol „Houtebeen” właśnie na Wyspie Św. Tomasza zachorował na malarię i zmarł 31.10.1641.
Pozdrawiam, Krzysztof Gerlach
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Karrex




Dołączył: 05 Lis 2010
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdynia

PostWysłany: Pią 17:38, 01 Kwi 2016    Temat postu:

Bardzo dziękuję za odpowiedź.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6200
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Czw 22:43, 07 Kwi 2016    Temat postu:

Ciekawostka o polskim korsarzu we francuskiej służbie, w formie dosłownego cytatu z książki Jana Pachońskiego „Polacy na Antylach i Morzu Karaibskim”, z moimi uwagami w nawiasach kwadratowych.

Młody ppor. Kazimierz Lux [ur. 4.03.1780 w Warszawie] objął w [lipcu] 1805 r. na Santo Domingo dowództwo 60-osobowego oddziału korsarskiego francusko-polskiego na świeżo wprowadzonej do akcji [w rzeczywistości już w styczniu 1804 w Saint-Domingue] korsarskiej galeocie [naprawdę – szkunerze] Mosquito [Mousquito albo Musquito]. Była ona uzbrojona w 9 dział [Anglicy po zdobyciu znaleźli na tym szkunerze 8 dział] (jedno kalibru 12 funtów, pozostałe mniejsze, 3 funtowe; kaliber określał ciężar kuli). Galeotą dowodził porucznik francuskiej fregaty [chodzi w rzeczywistości o francuski stopień oficerski, lieutenant de frégate, bardzo niski, niższy od chorążego, dużo niższy od „zwykłego” porucznika marynarki, odpowiadający podporucznikowi piechoty] Bruat, mający do pomocy kilku wytrawnych marynarzy, zresztą ochotników miejscowych.
Jak opisują Lux i Wierzbicki [chodzi o źródło, czyli rękopis pamiętników spisanych i zredagowanych przez obu, pod tytułem „Historia Legionów Polskich”], wypłynięto w lipcu 1805 r. Kierowano się ku Kubie. Po straceniu z oczu Cap Marie Dame [Cap de Dame Marie – półwysep w pobliżu Jérémie, na południowo-zachodnim krańcu Haiti] natknięto się na statek amerykański, który płynął z bronią i amunicją dla Murzynów do Port au Prince. Amerykańskiego kapitana i marynarzy wychłostano, po czym wsadzono do łodzi z worem sucharów i baryłką wody, ale bez busoli. Korsarze z Mosquito zdobyczny statek doprowadzili do Hawany, gdzie sprzedali go z ładunkiem za 20 000 fr. W czasie kilkunastodniowego tu postoju spotkano legionistę Wiśniewskiego, który uratowawszy się z katastrofy morskiej pracował w gospodzie jako kelner. Zabrał się z rodakami na Mosquito i z czasem nawet wrócił do Warszawy (gdzie sprzedawał bułki przy ul. Mostowej).
W sierpniu 1805 r. Mosquito zagarnął w Zatoce Meksykańskiej 2 statki brytyjskie. Marynarzy puszczono wolno, a statki odsprzedano Hiszpanom. W związku z coraz bardziej groźną działalnością francuskiego pirata, wielkorządca Jamajki [prawdopodobnie chodziło o gubernatora, którym był wówczas generał-porucznik George Nugent] nakazał pościg za Mosquito korwecie Renard pod dowództwem kpt. J. Ceghlana, mającej wg oficjalnych danych Admiralicji 18 dział (u Luxa i Wierzbickiego 16, kalibru 12 funtów), a więc ogniem swym mogącej zdruzgotać znaczniej słabiej uzbrojony Mosquito [brytyjski slup trójmasztowy Renard był ex-francuskim okrętem korsarskim, zdobytym przez Anglików w 1797. W brytyjskiej służbie – od 1799 – uzbrojono go w 16 karonad 32-funtowych i 2 działa 6-funtowe. Od maja 1802 operował w Indiach Zachodnich. Od maja 1804 do 1807 r. dowodził nim kapitan Jeremiah Coghlan – żaden Ceghlan w Royal Navy nie służył]. Przeciwnicy spotkali się w nowym kanale Bahama [chodziło zapewne o cieśninę New Providence Channel w rejonie Wysp Bahama]. Por. Bruat ratował się schronieniem do amerykańskiego portu Charleston. Stąd, korzystając ze sztormu, wymknął się po 12 dniach, ale w czasie ponownego pościgu za innym statkiem brytyjskim został znów odnaleziony przez korwetę Renard. Wtedy schronił się do portu Veracruz we wschodnim Meksyku, skąd po 40-dniowej blokadzie wymknął się wśród szalejącej burzy. Ale koło Tabasco dognała go znów korweta. Pościg ze zmiennym szczęściem trwał aż do Caracas, gdzie doszło do ponownej blokady Mosquito i ucieczki w czasie burzy (w nocy 9/10 XI). W 6 dni potem natknął się koło Puerto Rico na inną korwetę brytyjską 18-działowy Stork pod dowództwem kpt. George Le Geyt [trójmasztowy slup brytyjski Stork, formalnie 18-działowy (same działa 6-funtowe), miewał uzbrojenie złożone z 16 karonad 24-funtowych i 8 karonad 12-funtowych. Operował w Indiach Zachodnich od kwietnia 1802. W okresie 1803-1812 dowodził nim faktycznie kapitan George Le Geyt]. Doszło do obustronnej, ostrej strzelaniny z dział między godz. 15 a 22. Na Mosquito było 2 zabitych i 6 rannych (w tym 2 Polaków). Sytuację ratowała nagła cisza morska, która nie pozwoliła Brytyjczykom zbliżyć się do korsarskiego statku. Mając korzystniejsze położenie blisko brzegu, podciągnięto do niego Mosquito, po czym przerzucono się na łodziach na ląd, umieszczając lżejsze działa w pracowicie wykopanym w nocy szańcu. Bruat obawiał się bowiem, że okręt jego może być zdobyty i wtedy straciliby 60 000 fr zebranych ze sprzedanych „pryzów” (łupów). Nazajutrz korweta Stork rzeczywiście zbliżyła się do Mosquito, ale została silnie ostrzelana z okrętu i szańca. Ponieważ zanosiło się na dłuższą blokadę, Anglik zrezygnował i oddalił się. Francuzi i Polacy załadowali wszystko z powrotem na Mosquito i po 5 miesiącach niebezpiecznej żeglugi (koło 5 XII 1805) powrócili do Santo Domingo. Powracających witano z entuzjazmem. Uzgodniono, że połowa zdobyczy wpłynie do kasy rządowej, a z pozostałych 30 000 fr połowę wezmą oficerowie marynarki, 7500 fr marynarze, 3750 fr dowódca piechoty morskiej (Lux) i tyleż jego podkomendni.

[Lux walczył potem na lądzie na Santo Domingo; w lutym 1807 r. dostał roczny urlop zdrowotny i na statku holenderskim dostał się do Nowego Jorku, następnie wrócił do Francji i do armii. Zmarł w 1846. Szkuner korsarski Mousquito wpadł 23.08.1807 na Antylach w ręce Brytyjczyków, zdobyty przez 18-działowy bryg Ferret i 18-działowy slup trójmasztowy Lark, którym dowodził tenże sam kmdr Jeremiah Coghlan (!)].
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Pantelej




Dołączył: 22 Cze 2012
Posty: 104
Przeczytał: 1 temat


PostWysłany: Wto 12:46, 03 Maj 2016    Temat postu:

Panie Krzysztofie, jak rozwiązane było ukrycie działa na okręcie Seeadler, von Luckner'a (choć mam wątpliwość, co do umieszczenia powyższego w wątku - kaprzy )
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6200
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Wto 19:49, 03 Maj 2016    Temat postu:

Von Luckner i Seeadler w tym wątku to dużo więcej niż wątpliwość na temat kaperstwa. Oczywiście von Luckner nigdy nie był ani piratem, ani nawet korsarzem, mimo że inni i on sam lubili te przezwiska, dla większej reklamy. W stosunku do nich nie miały bowiem pejoratywnego zabarwienia, tylko „romantyczne”. Rzecz jasna dziennikarze i pisarze nie przejmowali się tym, że kapitan i marynarze regularnej marynarki wojennej, służący na okręcie należącym do tej marynarki, wysłanym za państwowe pieniądze, pobierający żołd, nie uprawnieni do zabierania z „łupów” dla siebie ani guzika, działający ściśle wg rozkazów i na podstawie istniejących praw, nie mają z piratami lub korsarzami nic wspólnego, bez względu na akweny operacyjne. Ale jeszcze w odniesieniu do niemieckich rajderów z następnej wojny światowej też chętnie używano określenia „korsarz” z uwagi samotny charakter działań, w pewnej mierze oparty na kamuflażu i fortelach.
Jednak to forum poświęcone jest drewnianym okrętom żaglowym i żaglowo-parowym. Jak wiadomo, krążownik pomocniczy Seeadler był zbudowanym w 1878 r. stalowym żaglowcem z pomocniczą maszyną parową. Zaś jego przeróbka na krążownik pomocniczy z ukrywanym uzbrojeniem przypadła dopiero na rok 1916, czyli chodzi o jednostkę przynależną już do zupełnie innej epoki i innych forów. Oczywiście chętnie i tak bym opowiedział o szczegółach jego uzbrojenia, gdybym je znał – ale nie mam do pierwszej wojny światowej wystarczających materiałów.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6200
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Nie 8:02, 12 Cze 2016    Temat postu:

HRABIA ZAWODOWYM KORSARZEM KRÓLOWEJ ELŻBIETY

Epoka Elżbiety I obfitowała w wybitnych żeglarzy trudniących się korsarstwem, często na granicy piractwa, zresztą i piratów nie brakowało. Zdecydowana większość z nich traktowała to zajęcie nie tylko jako sposób zarobienia na życie czy wręcz zdobycia majątku, ale także jako drogę do awansu społecznego. Pochodząc na ogół z klas niskich lub co najwyżej średnich, przez spektakularne wyczyny mieli szansę nawet na nobilitację i znalezienie się w gronie bliskim władczyni. Wszyscy dzisiaj zainteresowani tą tematykę zetknęli się z karierami takich osób jak Francis Drake, Martin Frobisher, John Hawkins czy Richard Hawkins. Tu jednak chciałem zwrócić uwagę na postać daleko mniej znaną, a o tyle bardzo ciekawą, że kierującą się raczej tylko ekonomicznym aspektem korsarstwa, a więc jednego z pierwszych „zawodowców” w tej dziedzinie.
George Clifford urodził się w rodzinie hrabiów Cumberland, i to już nie pierwszego pokolenia. Lordowie Clifford szczycili się tym tytułem od 1525 r., a i sam urodzony w 1558 roku George został hrabią w wieku zaledwie 12 lat, gdy zmarł jego ojciec, dwunasty lord i drugi hrabia Cumberland. Zatem w zakresie pozycji w społeczeństwie niczego nie miał do zyskania przez zajęcie się korsarstwem. Od XIV w. Cliffordowie dzierżyli baronię i cztery zamki, za Henryka VIII wżenili się w rodzinę królewską, posiadali rozległe dobra ziemskie i wielkie wpływy. Na dodatek George nie był młodszym synem, zmuszonym do szukania jakiegoś zajęcia, tylko dziedzicem. Pozornie nic nie przemawiało za tym, aby ktoś taki zajmował się czym innym niż polityką, pijatyką i polowaniem. Jednak zbyt bliskie związki z Tudorami o krańcowo różnych u kolejnych monarchów poglądach politycznych i religijnych, ale niezmiennie silnych upodobaniach do terroru, okazały się bardzo niebezpieczne. Rodzina Clifford niemal o sekundy wykręciła się od udziału w zamachu stanu, który miał odsunąć od tronu katoliczkę Marię, uratowała się przez pełne opowiedzenie za katolicyzmem i nową królową, za co potem miała zapłacić odstawieniem na boczny tor, po objęciu władzy przez protestantkę Elżbietę. Szlachcie odległej od dworu i królewskiej krwi, bez pretensji do sukcesji, takie niebezpieczeństwa nie groziły. Młody hrabia, wcześnie osierocony przez ojca, dorastał wprawdzie z dala od rodzinnego domu na Północy rozszarpanej w 1569 r. przez nieudaną rebelię katolików, a nawet zmienił w 1570 r. wiarę na protestancką pod wpływem tymczasowych opiekunów, ale sytuacji jego dóbr to nie poprawiło. Na dodatek wiecznie potrzebująca pieniędzy królowa zgarniała z nich do państwowej kieszeni jedną trzecią dochodów. Na razie studiował kosmografię, arytmetykę, geometrię i astronomię, dialektykę, geografię, retorykę i filozofię. Zdobył zatem wykształcenie zgoła nietypowe dla korsarza! Miało to jednak miejsce w czasie wypraw Hawkinsów, Drake’a i ogólnie silnego wzrostu aktywności Anglików na morzach, co wywarło wielki wpływ na zainteresowania i osobowość Clifforda. W 1577 r. zainwestował (i stracił) 25 funtów (w tych czasach sumę niemałą) w jedną z wypraw Martina Frobishera, które przyniosły ważne odkrycia geograficzne, ale zero zysku. Lecz sponsorowanie kronikarza ekspedycji przyniosło młodemu lordowi sławę nawet zagraniczną, jako szlachcica zainteresowanego eksploracją szlaków morskich. Kolejni opiekunowie nie szczędzili mu pieniędzy, co przyzwyczaiło młodzieńca do rozrzutności. Ożenił się już w 1577 r. z przyczyn politycznych, a nie sercowych. Dla obu stron małżeństwo oznaczało ważne wzmocnienie rodziny, przyniosło George’wi dodatkowe dochody (ale i wydatki, które pokrywał pożyczkami), jednak małżonkowie się nie kochali i stosunkowo szybko znaleźli w separacji. Kiedy żona ciężko chorowała i proszono go o pomoc, Clifford wolał wybrać się do Plymouth, by obserwować wyjście Drake’a na wyprawę, która miała skończyć się opłynięciem świata. Mimo trudnych początków związanych z historią rodziny, młody hrabia zajął też należne mu z urodzenia miejsce na dworze. Wiernie służył królowej nawet przy tak paskudnych okazjach, jak ścinanie głów jej wrogom (w tym Marii Stuart), nie nagradzany za to specjalną sympatią Elżbiety.
CDN.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6200
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Pon 5:07, 13 Cze 2016    Temat postu:

Wojna morska z Hiszpanią, która wybuchła w 1585 r., została przyjęta przez Clifforda z entuzjazmem. Bardzo szybko zaangażował się w promowanie działalności korsarskiej. Jego wysoki status społeczny był tu jednak bardziej przeszkodą niż zaletą – nie mógł uniknąć płacenia żadnych sum, jakimi obciążano korsarzy (a od których łatwo było się wywinąć mniej prominentnym) ani chwytać niczego „bez podatku”, a chociaż królowa czuła się w obowiązku wspierać swojego dworzanina, to raczej tylko po to, by go nieustannie kontrolować, hamować, mieć wpływ na kierunki i zakres działań, a przede wszystkim niezwykle skrupulatnie pilnować swoich zysków.
Hrabia Cumberland kupił w 1586 r. dwa statki handlowe, przemianował je na Red Dragon oraz Bark Clifford, silnie uzbroił (zwłaszcza ten pierwszy, nawet w półkanony, kolubryny i półkolubryny), obsadził załogami i wysłał śladem Drake’a na Morza Południowe, naiwnie dodając w instrukcji dla kapitana okrętu flagowego, by wrócił z łupami wartymi 6000 funtów. Największą jednak ciekawostką jest fakt, że dla zmylenia szpiegów hiszpańskich wyprawa nie ruszyła wcale z angielskimi listami kaperskimi, tylko otrzymanymi od Antoniego, byłego króla Portugalii, który w 1580 r. musiał zbiec do Francji przed wojskami Hiszpanów, gdy zajęły jego kraj, ale nadal był przez Francuzów i Anglików uznawany de iure królem Portugalii i oczywiście wykorzystywał wszelkie środki do walki z Hiszpanią. Okręty wyszły z Plymouth 17.08.1586 w towarzystwie dwóch jednostek słynnego Waltera Raleigha. Clifford zapożyczył się strasznie, aby zrealizować to przedsięwzięcie, na sumę 3500 funtów. W sumie kosztowało go ono 7250 funtów. Pozbywał się jednego majątku za drugim, a długi rosły. Latem 1587 r. był bliski spełnienia marzeń, gdy królowa mianowała go w czerwcu jednym z generałów floty, która miała ruszyć Drake’owi na pomoc przy atakowaniu Kadyksu, ale ekspedycja wcale nie doszła do skutku. Hrabia próbował uzyskać zatrudnienie w armii hrabiego Leicestera wspierającej holenderskich powstańców i nawet przybył w tym celu do Ostendy, jednak też na próżno. Okręty pierwszej wysłanej przez niego wyprawy korsarskiej wróciły 29.09.1587. Chociaż tymczasem wdzięczni za wsparcie inni żeglarze nazywali imieniem hrabiego Cumberland nowo odkryte punkty na mapach świata (przetrwały pod tą nazwą do dziś), to jego własna ekspedycja skończyła się kompletnym finansowym fiaskiem, na skutek braku przedsiębiorczości i odwagi wynajętego „admirała”. W listopadzie 1588 r. Clifford został marszałkiem polnym sił zebranych na północy Wysp Brytyjskich w oczekiwaniu ataku Szkotów, lecz znowu nic z tego praktycznie nie wyniknęło. Stale borykał się z długami (tracił pieniądze też w grach hazardowych!) i pozbywał majątków gromadzonych przez rodzinę przez wieki. Już od kwietnia 1588 r. zaczął sprzedawać swoim dzierżawcom prawa do dzierżawy wieczystej bez podnoszenia czynszów i uczynił z tego niezły biznes. W czasie wyprawy przeciwko Anglii Wielkiej Armady hiszpańskiej w 1588 r. udało mu się dołączyć w charakterze ochotnika do załogi 47-działowego galeonu Elizabeth Bonaventure we flocie lorda Howarda.
Jego status na okręcie był bardzo osobliwy, chociaż typowy dla tamtej epoki. W załodze nie znaczył nic, był w zasadzie zawalidrogą, któremu kapitan mógł, ale nie musiał powierzać żadnych zadań. Równocześnie jednak, jako jeden z najwyższych arystokratów w państwie, spokrewniony z rodziną królewską i dworzanin Elżbiety, uczestniczył w naradach wojennych admirała Howarda (na które jego kapitana nie zapraszano!) i wieszał swoje flagi na okręcie, którym nie dowodził. Z entuzjazmem i brawurą szukał miejsca na pierwszej linii walki w kolejnych starciach z Armadą. Gdy ta odeszła w końcu na północ z swoim dowódcą o złamanym morale, lord Howard wysłał (7.08.1588) do królowej z wiadomością o zwycięstwie właśnie Clifforda, co przyniosło hrabiemu zaszczyty i potem na parę lat ociepliło jego stosunki z władczynią. Teraz prędko jednak wrócił na Elizabeth Bonaventure. Howard podzielił flotę na trzy zespoły i dowództwo jednego z nich – z pokładu tego żaglowca – powierzył hrabiemu Cumberland. W ten sposób Clifford nie zmieniając okrętu przeszedł z pozycji nadliczbowego ochotnika do funkcji admirała. W składzie eskadry był jego własny żaglowiec Red Dragon, przemianowany jednak na Sampson.
CDN.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6200
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Wto 4:15, 14 Cze 2016    Temat postu:

Wkrótce, w ramach euforii zwycięstwa nad Armadą, Elżbieta zezwoliła hrabiemu 4.10.1588 na wyprawę korsarską przeciwko Hiszpanom, wypożyczając mu dwa swoje okręty – 38-działowy Golden Lion i 20-działowy Scout. Cumberland tym razem nie tylko obsadził je załogami, ale sam objął dowództwo. Operował na wodach kanału La Manche, z zamiarem chwytania statków zmierzających z kontrabandą (z angielskiego punktu widzenia) do Hiszpanii. Zdobył 20.10 jednostkę z Dunkierki. W listopadzie na polecenie rządu przeszukiwał wraki żaglowców Armady dla wydobycia z nich złota i powstrzymania miejscowej ludności od plądrowania. Zyskał powszechne uznanie, znowu jednak stracił finansowo na swoich dokonaniach. Sprzedał kolejne majątki, a jego długi i tak urosły do 6800 funtów. Jak dotąd korsarstwo okazało się dla hrabiego źródłem do ruiny, nie bogactwa.
W 1589 powziął trzecią próbę na tym polu. Celem miały być Azory, a właściwie spodziewane tam gigantyczne portugalskie karaki, wracające z Indii Wschodnich z korzeniami, perłami i luksusowymi towarami Dalekiego Wschodu, bądź – w zależności od szczęścia – hiszpańskie galeony skarbowe płynące do Europy z bogactwami Ameryki. Wyprawa Clifforda zrealizowana została w ramach spółki inwestycyjnej z królową, która użyczyła mu wielkiego (chociaż starego, kupionego jeszcze w 1560 r.) okrętu 42/59-działowego Victory. Hrabia go wyposażył i obsadził załogą, podobnie jak trzy własne, świeżo zakupione lub zdobyte żaglowce, nieporównanie mniejsze – Meg, Margaret i nieznaną z nazwy karawelę. Załogi liczyły razem około 400 marynarzy, żołnierzy i dżentelmenów. Zaopatrzył się w dodatkowy list kaperski od przywódcy francuskich protestantów, Henryka z Nawarry, wkrótce (od sierpnia) króla Francji, co uprawniało go do atakowania także francuskich statków należących do katolików. Wydał na to wszystko co najmniej 2000 funtów. Wyszedł w morze z Plymouth 18.06.1589. Po kilku dniach rejsu zdobył trzy francuskie statki. U wybrzeży Hiszpanii zabrał trochę towarów z żaglowców konwoju bałtyckiego płynącego z Lizbony. Dotarł na Azory 1.08. Chybił jednak o włos karaki, na skutek otrzymania mylnych informacji. Początkowo zdobył tylko trzy małe statki z winem i olejem. Potem duży z cukrem, pieprzem i skórami, następnie 5 małych. Zdobył miasto Horta, dzięki czemu wymusił na gubernatorze okup w wysokości 600-1000 funtów. Odpłynął 16.09, a cztery dni później do Horta weszło sześć hiszpańskich galeonów z 4 milionami dukatów w złocie i srebrze (jak twierdzono), które znowu umknęły mu sprzed nosa. Atakował wybrzeża i małe statki, zyskiwał skromne łupy ponosząc straty w ludziach, w końcu sam został ranny. Zwrócił się 31.10 ku wybrzeżom Hiszpanii, gdzie wreszcie fortuna na pozór trochę się do niego uśmiechnęła. Najpierw zdobył spory statek portugalski z ładunkiem cukru i brezylii, a potem znacznie większy, wyładowany skórami, koszenilą, cukrem, porcelaną i srebrem, o wartości szacowanej na 100 tysięcy funtów. Zapłacił za tę zdobycz ranami boku, głowy i nogi. Ekspedycja wróciła do Falmouth 30.12. Tam Clifford dowiedział się ku swojej rozpaczy, że odesłany do Anglii z załogą pryzową bogato wyładowany statek brazylijski rozbił się na skałach już u wybrzeży angielskich i zatonął z prawie wszystkimi ludźmi na pokładzie. Czekała go też wieść o śmierci czteroletniego syna i dziedzica. Mimo wszystko wyprawa nie skończyłaby się dość mizernym wynikiem finansowym, gdyby nie pierwszeństwo królowej do zysków, wielka liczba osób uprawnionych do udziału w łupach (króla Francji nie wyłączając) i gigantyczna liczba skarg i żądań o odszkodowanie ze strony kupców neutralnych, których statków hrabia nie zdobywał, ale którzy przewozili sobie po kilka skrzyń czy worków na żaglowcach hiszpańskich i portugalskich. Gdyby hrabia Cumberland był nieznanym korsarzem, nikt by nawet nie wiedział, kogo pozywać do sądu, a tak zrobiono sobie z tego dochodowe zajęcie, często oparte na zwykłych kłamstwach. Ostatecznie Clifford mógł i tak być względnie zadowolony, ponieważ jego udział dwukrotnie przewyższył pieniądze wydane na wyposażenie ekspedycji.
CDN.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6200
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Śro 4:30, 15 Cze 2016    Temat postu:

W 1590 r. hrabia musiał się zadowolić wysyłaniem pojedynczych żaglowców korsarskich (Robert, Delight, flibot) na niedalekie wody. Jak na swoje możliwości odniosły duże i bardzo dla Clifforda pożyteczne sukcesy, ale nie zdobyły oczywiście łupów na miarę wymarzonej fortuny.
W listopadzie 1590 r. hrabia Cumberland uzyskał najwyższą w swoim życiu pozycję na dworze królewskim, ale – mimo nacisków z wielu stron – nie zamierzał zrezygnować z korsarstwa i to uprawianego osobiście. W 1591 r. zaczął wyposażać czwartą ekspedycję. Od królowej dostał 1.04 na okręt flagowy 38-działowiec Garland, sam wystawił dużego Sampsona oraz małą jednostkę zdobyczną Allagarta i maleńką pinasę Discovery. Pomijając koszty wyposażenia, tylko żywienie załóg w porcie kosztowało go 900 funtów miesięcznie. Wyruszył pod koniec maja. Dołączyły do niego trzy jednostki wysłane przez londyńskich kupców. Na początku sprzyjało mu szczęście. Zdobył cztery holki z Lubeki i Hamburga, potem statki holenderskie przewożące nielegalnie korzenie z Portugalii. Kontrakcja Hiszpanów i złe zachowanie Garlanda w sztormie zmusiły hrabiego we wrześniu 1591 r. do powrotu. Zyski nie dorównały kosztom. Długi Clifforda wzrosły chwilowo do 9500 funtów, chociaż część pieniędzy odzyskał po sprzedaży łupów. Ekspedycja hrabiego miała jednak inny, niezwykle ważny aspekt – związała się w istotny sposób z wielką wyprawą lorda Thomasa Howarda, która 5.04.1591 wyszła z Anglii z dużym udziałem (aż 8 żaglowców) okrętów królewskich, w sumie 28 jednostek (potem dołączyły kolejne dwa galeony królowej) z zadaniem przeczesania wód koło Azorów i hiszpańskiego wybrzeża oraz przechwycenia hiszpańskiej floty skarbowej. Po długim krążeniu na morzu, wśród załóg zaczęły się choroby, więc Howard musiał poszukać bazy do oczyszczenia okrętów i odzyskania sił przez jego ludzi – wybrał wyspę Flores, jedną z Azorów. Nie wiedział jednak, że tymczasem Hiszpanie zmobilizowali wielką flotę pod kapitanem-generałem Alfonso de Bazan, dla zniszczenia jego zgrupowania. Flota ta liczyła 16 galeonów, 13 naw i 2 fliboty, w tym dwa żaglowce trzykrotnie większe od największej jednostki Howarda. W sumie była nieporównanie silniejsza od angielskiej, a Hiszpanie mieli świetne informacje i wszelkie szanse na ogromny sukces końcowy, który chybili o włos. Stało się tak właśnie dzięki hrabiemu Cumberland. Krążąc u portugalskich wybrzeży dowiedział się o hiszpańskich planach i natychmiast wysłał szybką pinasę Moonshine z ostrzeżeniem dla lorda Howarda. Dotarła do adresata 30.08 w ostatniej chwili, gdy flota don Alfonso de Bazana już brała Flores od południa w dwa kleszcze. Nie zacisnęły się one na angielskich okrętach tylko na skutek ostrzeżenia przekazanego przez Clifforda (ostatecznie Anglicy stracili jedynie galeon Revenge po słynnej i epickiej bitwie Richarda Grenville’a).
CDN.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6200
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Czw 5:02, 16 Cze 2016    Temat postu:

Plany wyprawy hrabiego Cumberland w 1592 r. były najbardziej ambitne z jego dotychczasowych. Eskadra miała dołączyć wielkich sił Waltera Raleigha i splądrować Indie Zachodnie. Tym razem hrabia zrezygnował z korzystania z okrętów królewskich, wolał wynająć wielki żaglowiec francuski Tiger, dołączył własne Sampson i Discovery, a jego wspólnicy dodali jednostki Golden Noble, Moonshine i Sunshine. Cumberland wyszedł wprawdzie w morze z Weymouth już w marcu 1592, ale potem przeciwne wiatry zatrzymały go w Plymouth tak długo, że wszystkie projekty upadły. Po kilku miesiącach kosztownego postoju, obowiązki dworskie zmusiły Clifforda do powrotu i porzucenia osobistego dowództwa. Kapitan Norton miał poprowadzić okręty hrabiego na Azory. Wreszcie udało mu się to 6.05, chociaż licząca 7 jednostek eskadra miała już nieco inny skład (Tiger, Sampson, Golden Noble, Discovery ze starego zestawu oraz nowe Phoenix, Grace of Dover i nieznany z nazwy bark). Współpracując z innymi angielskimi korsarzami, którzy zaroili się na wodach Azorów, zmuszono do sztrandowania i samozniszczenia karakę Santa Cruz, a część jej bogatego ładunku zdobyto po desantowaniu sił na ląd. Jednak 3.08 udało się wykryć i zaatakować gigantyczną wprost karakę Madre de Deus (Madre de Dios), której przechwycenie okazało się największą drwiną fortuny z hrabiego Cumberland.
Madre de Deus, doprowadzona do Dartmouth 7.09.1592, miała ładunek skarbów przekraczający najśmielsze marzenia Clifforda! Składało się nań nie tylko 8500 kwintali pieprzu, 900 kwintali goździków, kwiat muszkatołowy, gałka muszkatołowa, 700 kwintali cynamonu, imbir, 500 kwintali koszenili, 450 kwintali innych towarów jak kurkuma, kadzidło, benzoes, cibora, aloes, kamfora, tafta, brokat, jedwab, drewno cyprysa, kaliko, drogie materiały, wyroby z cennych materii, perły, ambra, piżmo, cyweta, kość słoniowa, chińska porcelana, orzechy kokosowe, skóry, heban i drogie kamienie (szmaragdy, rubiny, szafiry) o łącznej wartości 400 tysięcy złotych cruzado (w tamtej epoce odpowiednik prawie 300 tysięcy funtów). Przede wszystkim chodziło o wielką liczbę szczególnie dużych diamentów i nadzwyczajnych klejnotów. Całość łupów szacowano zgrubnie na pół miliona funtów! Tak ogromnej liczby skarbów na raz, jeszcze w Anglii nie widziano. Równała się dwuletnim dochodom skarbu państwa!

[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Porównanie wielkości okrętów. W środku 1600/1700-tonowa karaka portugalska Madre de Deus (Madre de Dios) o siedmiu pokładach, na podstawie rekonstrukcji współczesnych badaczy z Portugalii, Ferdinanda Oliveiry Simoesa i Manuela Leitao we współpracy z Museu de Marinha. Po lewej największy z atakujących karakę żaglowców hrabiego Cumberland, wynajęty od Francuzów, 600-tonowy galeon Tiger. Po prawej najmniejszy z okrętów hrabiego uczestniczących w tej walce, 50-tonowa fregata Discovery.
CDN.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6200
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Pią 5:01, 17 Cze 2016    Temat postu:

Niestety dla hrabiego Cumberland, nastąpił kompromitujący festiwal pazerności i złodziejstwa. Już na morzu wysłane przez niego załogi, rozwścieczone nadzwyczaj zaciętym oporem portugalskiej załogi – karaka poddała się dziesięciu (!) okrętom przeciwnika po walce trwającej ponad 13 godzin, kiedy na pokładzie już niemal nikt nie mógł stać o własnych siłach – i poniesionymi stratami, pijane szałem zwycięstwa i ogarnięte chciwością, rzuciły się do bezwzględnego plądrowania zdobyczy. W rabunku uczestniczyli marynarze, oficerowie i admirałowie pospołu. Kapitanowie i pospolici żeglarze przesiadali się na inne jednostki i pędzili ku Anglii, by jak najszybciej sprzedać na lądzie skradzione łupy przed przybyciem królewskich komisarzy. Jubilerzy z całej południowej Anglii skupywali od nich najdroższe klejnoty po cenie niewiele większej od cen świecidełek. Jeden z marynarzy sprzedał 1800 diamentów i 200 rubinów za 130 funtów. Sam kapitan królewskiego okrętu uczestniczącego w bitwie ukradł 10 tysięcy funtów. Przybyły następnego dnia na pokład karaki admirał eskadry królowej, John Burroughs, ogłosił przepadek wszystkich łupów na rzecz władczyni, pozbawił skradzionych dóbr marynarzy i oficerów, których udało mu się złapać, po czym sam przystąpił ze swoimi oficerami do kolejnej fazy masowego rabunku. Kiedy Madre de Deus dotarła do Dartmouth, przyszła kolej na najważniejszą grupę rabusi, czyli urzędników królewskich i samą królową! Elżbieta, rozwścieczona rozprzestrzeniającymi się błyskawicznie po całej Anglii wiadomościami o masowym plądrowaniu przed legalnym podziałem łupów oraz ogarnięta nieprzytomną pazernością, zażądała dla siebie absolutnie wszystkiego, co zostało, czyli rzeczy wartych około 141-150 tysięcy funtów. W ten sposób wszyscy inni inwestorzy mieli dostać zero zwrotu wyłożonych pieniędzy, a hrabia Cumberland zafundować chciwej monarchini wzbogacenie się o tę sumę kosztem własnych 19 tysięcy funtów ze zrujnowanego majątku. Prawnicy Elżbiety mieli wielkie trudności z wytłumaczeniem królowej niestosowności takich poczynań. Ostatecznie trochę ustąpiła (ale nie przez uznanie ich racji, a na zasadzie łaski królewskiej), zatrzymała sobie około 80 tysięcy funtów i niechętnie oddała resztę innym. Clifford dostał niby 36 tysięcy (chociaż w normalnej sytuacji powinien otrzymać 66 tysięcy, nie mówiąc już o tym, jakie bogactwo stałoby się jego udziałem, gdyby mógł osobiście dowodzić, jak pierwotnie planował, i nie dopuścił do grabieży), lecz przy złośliwie sformułowanym zapisie, że w skład tej sumy wchodzą dobra zrabowane przez jego ludzi, więc ma je sam sobie od nich od nich odebrać. Współcześni badacze bardzo ostrożnie szacują, że po latach procesów i sprzedaży łupów udało mu się osiągnąć czysty zysk około 17 tysięcy funtów, a długi spadły do czterech. Madre de Deus przyniosła mu więc największy łup korsarski w jego życiu, jednak zarazem okoliczności pozbawiły go szans na dziesięciokrotnie większy majątek! Prawdziwa ironia losu. Nadto współcześni i tak widzieli go jako niesłusznie uprzywilejowanego, ponieważ po królowej otrzymał najwięcej spośród udziałowców, czym wzbudził ku sobie nienawiść na dworze, która z czasem miała poważnie osłabić jego pozycję.
Działania hrabiego Cumberland w zakresie korsarstwa na tym się nie skończyły. Jeszcze w 1592 r. jego dwa małe okręciki, które nie wzięły udziału w wyprawie na Azory, przepłynęły Atlantyk i skrzętnie zdobywały hiszpańskie statki (ze zmiennym szczęściem) w Indiach Zachodnich. Natomiast na 1593 r. Clifford zaplanował znacznie większą, szóstą ekspedycję. Wynajął od królowej dwa okręty, 40/60-działowy Golden Lion i 47-działowy Elizabeth Bonaventure, które uzupełnił własnymi żaglowcami o nazwach Anthony, Pilgrim, Bark Chaldon i Discovery. Nauczony smutnym doświadczeniem, tym razem zabezpieczył się prawnie, wyposażając w dokument, w którym monarchini zobowiązała się zagarnąć dla siebie tylko część łupu proporcjonalną do tonażu galeonów (co i tak dawało około 70 procent!), a dla swojego Lorda Admirała zwyczajową jedną dziesiątą. On i pozostali inwestorzy mieli zagwarantowane podzielenie się resztą. Hrabia objął osobiste dowództwo i wyruszył 23.06.1593 w kierunku Azorów. Na początku zdobył dwa bogato wyładowane statki francuskie przeciwników Henryka z Nawarry i oczyścił tuzin bałtyckich hulków z kontrabandy. Jednak już na miejscu tak ciężko zachorował (cudem został uratowany), że eskadra wróciła pośpiesznie do Anglii. Mimo wszystko ekspedycja przyniosła całkiem dobry profit, dzięki zdobyciu w sierpniu w rejsie powrotnym hiszpańskiego statku z cukrem. Aby nie marnować czasu, Clifford skierował zaraz żaglowce Anthony, Pilgrim, Discovery i (prawdopodobnie wynajęty) Hope Bonadventure do Indii Zachodnich, na samodzielne działania korsarskie, które potrwały do maja 1594 r. Mimo wszystko długi hrabiego znowu urosły do 8320 funtów.
W 1594 na skutek intryg, sporów z Elżbietą o łupy z Madre de Dios i nie spłacania długów koronie, bardzo podupadła pozycja Clifforda na dworze, co ograniczyło jego pole manewru. Mimo wszystko wysłał 6.04.1594 ósmą ekspedycję korsarską, mającą do dyspozycji trzy spore galeony, w tym jego własnego Sampsona i dwa należące do kupców-korsarzy (Royal Exchange i Mayflower), uzupełnione pinasą Violet i małą karawelą. Celem były, jak zazwyczaj, Azory, a ściśle biorąc zawijające tam regularnie żaglowce Hiszpanów i Portugalczyków. Tymczasem do Anglii wróciło w maju i czerwcu 1594 roku pięć jednostek hrabiego skierowanych w 1593 r. do Indii Zachodnich. Przywiozły łupy warte 10350 funtów, ale radość Clifforda z tak nadzwyczaj owocnej wyprawy była krótkotrwała, ponieważ ósma ekspedycja przyniosła wielkie straty finansowe. Okręty Cumberlanda odnalazły wprawdzie i zaatakowały 16.06 wielką i wypełnioną po brzegi wschodnioindyjskimi skarbami karakę Cinco Chagas, jednak jej kapitan, Hiszpan Don Francisco de Melo, pozostał nieugięty do śmierci i po ciężkiej walce doprowadził do zatonięcia swojego żaglowca z prawie całą załogą i wszystkimi bogactwami. Kolejny atak, rozpoczęty 30.06, na nieco mniejszą karakę San Felipe, również zakończył się niepowodzeniem wobec zaciętego oporu jej załogi i rozpoczęcia się 2.07 sztormu. Korsarze wrócili w sierpniu i wrześniu do Anglii z ciężkimi stratami w ludziach i bez prawie żadnych łupów.
CDN.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6200
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Sob 4:54, 18 Cze 2016    Temat postu:

W 1595 r. Elżbieta niechętnie zaakceptowała wysłanie przeciwko Hiszpanom większej ekspedycji morskiej z udziałem królewskich okrętów. Miała ruszyć w sierpniu z Plymouth pod Drakem i Hawkinsem. Hrabia Cumberland, na podstawie dotychczasowych problemów ze swoimi okrętami, zbyt małymi i słabymi do skutecznej walki z ogromnymi karakami, a równocześnie kłopotów finansowych i personalnych wynikających z wynajmowania okrętów królewskich, późną jesienią 1594 r. zaczął realizować pomysł budowy własnego, dużego okrętu admiralskiego. Za 6000 funtów wybudował 600-tonowy galeon Malice Scourge (Malice Scorned), który uzbroił w 38 dział i obsadził wielką (oraz kosztowną!) załogą 400-osobową. W marcu i kwietniu 1595 r. Clifford uzyskał patent na wyposażenie do działalności korsarskiej 6 okrętów. Królowa zastrzegła sobie tylko 10 tysięcy funtów z każdej karaki idącej z Portugalii do Indii Wschodnich i 20 tysięcy funtów z każdej idącej w odwrotnym kierunku, reszta miała pozostać przy zdobywcach. Długi hrabiego urosły do 10 tysięcy funtów. Kaprysy królowej i jej coraz bardziej widoczna niechęć do niego uniemożliwiły mu osobiste objęcie dowództwa swojego flagowca. W lecie 1595 r. jego eskadra, złożona z okrętów Malice Scourge, Anthony i Discovery, pod innymi żeglarzami podążyła na Azory, zdobyła 100-tonową karawelę, ale została po zaciętej walce odparta przez wielki galeon hiszpański Saint Thomas, a w drodze powrotnej zajęła trzy holenderskie statki z kontrabandą. Oczywiście nie zwróciło to nawet kosztów wyprawy.
W grudniu Clifford zaczął wyposażać na nowo Malice Scourge oraz wynajęty od królowej, większy, ale słabo uzbrojony 34/41-działowy galeon Dreadnought. Znowu pożyczył na to 2000 funtów. Celem ataku miały być tym razem statki neutralne (głównie z Hamburga) dowożące kontrabandę do portów hiszpańskich. Ale Elżbieta złośliwie zwlekała z podpisaniem listu kaperskiego aż do 4.01.1596 i w końcu wydała z żądaniem, by hrabia wrócił przed końcem marca (szykowano atak na Kadyks). Udało mu się wyruszyć na początku lutego ku wybrzeżom Francji. Zdobył trzy statki flamandzkie handlujące z Hiszpanią, lecz jego dalsze kroki ku Lizbonie i tamtejszej żegludze zostały wstrzymane przez królową, która stanęła przed poważnym zagrożeniem militarnym i tym razem rzeczywiście musiała tak postąpić. Jednak finansów Clifforda to nie poprawiło.
Wiosną przyszły wieści o klęsce wyprawy karaibskiej Drake i Hawkinsa oraz śmierci obu wielkich żeglarzy. Filip II hiszpański był mocny jak nigdy przedtem, Anglia pogrążona w kryzysie, a hrabia Cumberland w niebotycznych długach. Ogromna wyprawa przeciwko Kadyksowi ruszyła 1.06.1596 pod Lordem Wielkim Admirałem, Essexem i Raleighem, zaś Clifforda - mimo obietnic – pominięto. Wczesnym latem wysłał jeden okręt na Azory, gdzie zaatakowano żaglowiec portugalski, ale go nie zdobyto. Ogromny sukces wyprawy na Kadyks niewiele poprawił humor Elżbiety, ponieważ towary wartości 12 milionów dukatów spoczęły na dnie, zamiast wpłynąć do jej skarbca, a prywatna grabież przez marynarzy i oficerów dokończyła reszty. Kiedy w końcu 25.09 udzieliła hrabiemu zezwolenia na kolejny rejs korsarski, on nie mógł w nim uczestniczyć z uwagi na bardzo ważne sprawy rodzinne.
W 1597 r. pozycja Clifforda na dworze spadła do najniższego poziomu. Inni faworyci dostawali od królowej co chcieli, a on połajanki. Stale odsuwano go od dowództw na morzu, teraz także Elżbieta rezygnowała z jego usług na lądzie. Sława hrabiego jako korsarza okazała się mieć bardzo negatywną stronę – oficerowie marynarki królewskiej uważali go za gorszego od siebie, a sprzymierzeni Holendrzy nie chcieli służyć pod człowiekiem przeszukującym ich statki dla zdobycia kontrabandy. W desperacji, mimo że zaczął w końcu mocno wątpić w sens swojej roli na morzu, przygotował następną prywatną ekspedycję, już dziesiątą. Wyszła ona na okrętach Malice Scourge oraz Dreadnought pod jego osobistym dowództwem, ale na skutek awarii podczas sztormu spełzła na niczym. Wysłanie wynajętego 34-działowego statku kupieckiego Ascension też zakończyło się porażką finansową. Inne okręty hrabiego, rozsyłane w 1597 r. w różne kierunki, przyniosły więcej strat niż zysków. Długi przekroczyły zawrotną sumę 30 tysięcy funtów. Wyprzedaż praw majątkowych obniżyła je jednak do 8500 funtów i Clifford zaczął przygotowywać na 1598 rok wielką ekspedycję przeciwko Recife w Brazylii.
CDN.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6200
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Nie 4:39, 19 Cze 2016    Temat postu:

Wszedł w jakieś tajne porozumienie z królową, którego treści nie znamy. Pewne tylko, że nie mogła mu dać ani pieniędzy (nawet w formie inwestycji) ani okrętów. Te pierwsze dostał głównie od londyńskich kupców. Elżbieta upoważniła go 7.10.1597 do wysłania w morze galeonu Malice Scourge i 6 innych okrętów. Poważne opóźnienie w przygotowaniach zmusiło jednak do zmiany celu wyprawy, a przy okazji poważnie zmodyfikowało jej skalę i potrzebne zezwolenia. Patent królowej z 14.01.1598 zezwalał hrabiemu na wysłanie Malice Scourge i 12 innych okrętów oraz dwóch pinas. W sekrecie zdecydowano o popłynięciu do Indii Zachodnich, a głównym obiektem ataku miało być Puerto Rico (Portoryko). Clifford dowodził teraz największym zespołem okrętów w swoim życiu. Ostatecznie liczył on aż 16 statków i okrętów, dwie pinasy i dwa barki o łącznym tonażu około 4600 ton, chociaż nie było wśród nich innej jednostki tak dużej jak Malice Scourge. Oprócz okrętu flagowego jeszcze cztery inne były jego własnością (Sampson, Anthony, Discovery, Scout), a jeden był wynajęty od Raleigha (Guiana). Pozostałe dostarczyli kupcy (Alcedo, Consent, Margaret and John, Galleon Constance, Affection, Pegasus, Merchant Royal, Ascension, Royal Defence, Centurion, Prosperous, Bark Ley, barki bez nazwy). Załogi liczyły łącznie 1790 ludzi, w tym 1000 marynarzy i 700 żołnierzy.
Wyprawa ruszyła z Portsmouth 8.03.1598. Poruszając się z kłopotami (awarie masztów, chorzy) do wybrzeży Portugalii, chwytano po drodze, co się nawinęło – statki hiszpańskie z Calais, flamandzkie, hiszpańskie idące do Angoli, hamburski żaglowiec handlujący z Lewantem, francuski statek z solą, portugalską karawelę rybacką. Jednak nadzieja zaatakowania stojących pod Lizboną czterech karak udających się do Indii Wschodnich i załadowanego srebrem galeonu z Moluków spełzła na niczym wobec ostrzeżenia Portugalczyków. Hrabia popłynął więc dalej ku Wyspom Kanaryjskim, gdzie dotarł 13.04. Czołowe okręty, w tym Malice Scourge, znalazły się koło Dominiki 23.05, inne w większości dołączyły wkrótce potem. W czerwcu Clifford dotarł w okolice wysepki San Juan (z miastem tej samej nazwy), zamykającej od północy dostęp do Puerto Rico i tworzącej z nią wielki, naturalny port.

[link widoczny dla zalogowanych]

Rozbudowane fortyfikacje, z których skutecznie odparto atak Francisa Drake’a w1595 r., były trzy lata później jeszcze mocniejsze i hrabia musiał wybrać inny sposób, by uniknąć klęski na samym początku. Północne wybrzeże wyspy San Juan, pełne klifów, raf, było nieosiągalne dla okrętów. Zachodnie wejście do portu zamykała potężna twierdza El Morro, flankowana przez dodatkowe baterie (jak Santa Elena). W razie potrzeby między nią a sąsiednią Wysepką Gubernatora rozciągano jeszcze łańcuch. Na południe od miasta znajdowała się stara twierdza La Fortaleza. Drake próbował zarówno frontalnego ataku od zachodu, jak uderzenia od wschodu wyspy, gdzie wzniesiono redutę El Boquerón (nazwaną przez ludzi Clifforda Czerwonym Fortem), i w obu przypadkach poniósł porażkę. Cumberland zdecydował się więc przeprowadzić desant z dala od fortów, na głównej wyspie Portoryko, co pozwoliło mu dokonać tego bez hiszpańskiego przeciwdziałania. Szesnastego czerwca on i jego podwładni wylądowali na plaży zatoki Cangrejos. Hrabia poprowadził na Hiszpanów 1000 ludzi, głównie żołnierzy. Dotarto do grobli łączącej się z mostem wiodącym na San Juan, chronionym przez fortyfikację nazwaną fortem San Antonio, działa i dodatkowe barykady. Było to miejsce świetnie nadające się do obrony, ponieważ grobla mogła pomieścić tylko trzech ludzi obok siebie, była flankowana ogniem z El Boquerón, kanał oddzielający od San Juan dało się przejść w bród tylko w jednym miejscu i o jedynej porze dnia, a inna droga na wysepkę nie istniała. Hiszpański gubernator posłał dodatkowo lekką fregatą dla wsparcia fortu San Antonio. Po długim marszu oddział hrabiego był wyczerpany i musiano odłożyć uderzenie. W końcu, dwie godziny przed świtem, Anglicy zaatakowali z wielką zaciekłością, ale obrońcy odpowiedzieli z nie mniejszą determinacją, dysponując obok muszkietów i rapierów także działami. Clifforda, idącego na czele swoich ludzi, przed śmiercią od kuli w czasie szturmu ocaliła tylko zbroja, a przed utonięciem w niej – jego żołnierze. Hiszpanie odparli napastników, zadając im duże straty. Kontuzjowany i chory hrabia musiał być odniesiony na okręt. Jednak ani myślał pogodzić się z porażką. Zdawał sobie sprawę, że w tych warunkach dalsze frontalne ataki przyniosą tylko straty. Zaplanował więc całkiem inne posunięcie. Następnego ranka nakazał jednemu ze zdobytych w czasie rejsu żaglowców flamandzkich ustawić się tak blisko Fortu Czerwonego, że aż ugrzązł na mieliźnie i stąd mógł skutecznie dosięgnąć swoją artylerią zarówno El Boquerón jak fort San Antonio. Równocześnie polecił zbudować osłonę z głazów na wybrzeżu naprzeciwko tego pierwszego, za którą umieścił 50 muszkieterów, by stale ostrzeliwali Hiszpanów i odwracali ich uwagę od prawdziwego kierunku uderzenia. Podobnie zaangażował muszkieterów do stałego ostrzeliwania obrońców mostu, aby nie mogli tamtym przyjść z pomocą. Tymczasem o godzinie 17-tej, pod osłoną ognia muszkieterów na lądzie i artylerii flamandzkiego żaglowca, ruszyło pięć pinas (łodzi) obsadzonych dwiema setkami ludzi, którzy przeprowadzili desant na małej plaży koło Punta Escambrón. Hiszpanie próbowali kontratakować, ale było ich mało, więc ulegli przewadze. Garnizon Fortu Czerwonego, ostrzeliwany z morza, z lądu i zagrożony odcięciem przez desant – pierzchł. Po jego zajęciu Anglicy mogli wprowadzić na wody zatoki, bliżej fortu San Antonio, więcej łodzi z wojskiem. Chociaż chwilowo powstrzymał je ogień hiszpańskiej fregaty i niski stan wód, to Hiszpanie, wobec perspektywy zbombardowania z El Boquerón i ataku z morza, podali tyły, opuszczając także San Antonio. Główne siły hrabiego Cumberlanda mogły teraz swobodnie przejść groblą i mostem na San Juan. Obrońcy uciekali wszędzie w popłochu, więc Anglicy przedefilowali 18 czerwca bez przeszkód nawet przez miasto, którego wszyscy mieszkańcy schronili się razem z całym garnizonem w położonej całkiem na zachodzie silnej twierdzy El Morro. Clifford zainstalował się w starej twierdzy La Fortaleza. Nie chciał tracić więcej ludzi w szturmach i dlatego rozpoczął regularne działania oblężnicze, przystępując do bombardowania 19.06.1598. Równocześnie jednak negocjowano i Hiszpanie poddali się 30.06. Ale to największe zwycięstwo Clifforda w jego karierze, osiągnięte w wielkiej mierze dzięki osobistym zdolnościom, odwadze i inteligencji, trafiło właściwie w próżnię. On sam wyobrażał sobie zrobienie z Puerto Rico stałej bazy Anglików na Karaibach, z której on i inni mogliby atakować posiadłości hiszpańskie w Ameryce, do czego jednak potrzebował posiłków i zezwolenia królowej. Ona nie miała ochoty ani na jedno, ani na drugie. Jego podwładni chcieli łupów, ale miasto okazało się biedne (obrabować można było jedynie kościoły, co zresztą pod koniec zrobiono), a statki zdobyte w porcie - prawie puste. Kilka tygodni po zwycięstwie hrabia przewiózł jeńców, jak sobie życzyli, do Cartageny, lecz sam nie miał co dalej robić, a choroby zaczęły wyniszczać jego ludzi. Do początków lipca zmarło na dyzenterię 200 ludzi, 400 było ciężko chorych. Zmarli ludzi najbliżsi Cliffordowi i wielu jego dowódców. Anglicy musieli opuścić San Juan (14.08 zrobił to pierwszy zespół, 23.09 drugi), póki jeszcze miał kto obsługiwać żagle. Na pożegnanie zabrali wszystko, co dało się zabrać (m.in. działa) i zniszczyli prawie wszystko, czego zabrać się nie dało. Hrabia Cumberland mógł teraz liczyć tylko na jakieś zdobycze w drodze powrotnej, więc podzielił swoją eskadrę na mniejsze zespoły. Ale i na tym się raczej zawiódł, chociaż ostatecznie przywiózł sporo cukru, skór, imbiru. Wrócił do Portsmouth 23.09, przyprowadzając prawie całość sił, bowiem 15 statków i okrętów, pinasę i bark. Jego ekspedycja, zatrzymując w Lizbonie karaki, które miały udać się do Indii Wschodnich oraz hiszpańskie statki skarbowe w Hawanie, przyczyniła monarchii hiszpańskiej wielkich strat finansowych. Tyle tylko, że on sam nic na tym nie zyskał prócz sławy, bowiem sprzedaż łupów, w sumie ocenianych na dużą sumę 15 do 16 tysięcy funtów, i tak nie pokryła kosztów.
George Clifford nie wychodził więcej w morze, ale nie mógł się powstrzymać przed hazardem wysyłania na szlaki korsarskie swoich żaglowców. Zaczął już w grudniu 1598 r. i – jak zazwyczaj – poniósł straty. Przez cztery następne lata wyposażał okręty i planował rozmaite większe ekspedycje, dalej dewastując rodzinny majątek, mimo okazjonalnych zysków. Ostateczny kres jego działalności korsarskiej położył pokój Anglii z Hiszpanią, zawarty w 1604. Hrabia-korsarz zmarł rok później.

Opracowano na podstawie wielu książek i źródeł angielskich, portugalskich oraz hiszpańskich, ale przede wszystkim w oparciu o pracę Richarda T. Spence’a „The Privateering Earl”.
Krzysztof Gerlach
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6200
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Pią 0:34, 08 Lip 2016    Temat postu:

Zanotowano, że Francuzom zdarzało się wykorzystywać niskie kadłuby mniejszych lugrów i łatwość składania na nich masztów, do atakowania statków handlowych z zaskoczenia, kiedy długo nie widziano z pokładu kupieckiego żaglowca kołyszącego się nisko na falach przeciwnika i zbliżano do niego na odległość, z której nie było już ucieczki. Nie miało to żadnego związku ze specjalną budową kadłuba, jego konkretną wielkością czy uzbrojeniem. Ot po prostu, okręt korsarski musiał mieć konstrukcję, w której składanie masztów było zwykłą, codzienną praktyką (czyli np. buzy, jednostki do połowu śledzi - tak, a kuter – nie; wielki, osadzony w gnieździe mocowanym do nadstępki maszt tego ostatniego zupełnie się do tego nie nadawał). Lugier musiał być na tyle mały, by ta czynność była łatwa i szybka, ponieważ inaczej zaskoczenie zdałoby się psu na buty, gdyby po zbliżeniu się jednostek stawianie masztów wymagało od korsarza specjalnych aranżacji i godzin roboty. Duże lugry też miały maszty (a przynajmniej fokmaszt i grotmaszt, ponieważ bezanmaszt często mocowano tylko na pokładzie) osadzone na nadstępkach, i wtedy oczywiście nikt tych drzewc z dolnych gniazd i opętników pokładowych nie wydłubywał. Lugry, na których wykorzystywano opisywaną technikę, cechowały się z reguły posiadaniem grotmasztu osadzonego w cęgach blisko dziobnicy (lub przechodzącego przez otwór w czymś w rodzaju ławki; albo jeszcze prościej, we wnęce bez żadnych mechanizmów, z mocowaniem instalowanym dopiero po postawieniu masztu), bardzo lekkiego bezanmasztu i sztaksla między grotmasztem a bukszprytem. Wszystko dawało się łatwo złożyć i błyskawicznie postawić. Nie istnieje żaden wyróżnik wielkościowy. Jest logiczne, że większy, czyli dłuższy żaglowiec wymagał więcej masztów (a więc nie dwóch), pewniej osadzonych (czyli nie-składanych), ale tylko od budowniczego i armatora zależało, gdzie chcą postawić granicę. To nie podlegało żadnym przepisom. Zupełnie tak samo z artylerią – armator okrętu korsarskiego mógł wysłać go na morze bez żadnego działa, licząc na rozstrzygnięcie każdej walki abordażem lub ucieczką, albo wpakować tyle lekkich działek (zwłaszcza relingowych, karonad, moździerzy Coehorna), ile tylko wlazło bez zatopienia kadłuba o określonej nośności. Nie znam relacji, które by mówiły: tego dnia, taki to a taki lugier czatował ze złożonymi masztami, miał ładowność „x” ton i był uzbrojony w „y” dział, zatem na te pytania nie umiem odpowiedzieć. Mam wizerunki takich (późnych) jednostek tej budowy, ale bez praw do reprodukcji.
Pozdrawiam, Krzysztof Gerlach
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Pytania, odpowiedzi, polemiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin