Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna www.timberships.fora.pl
Forum autorskie plus dyskusyjne na temat konstrukcji, wyposażenia oraz historii statków i okrętów drewnianych
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Flota żaglowa od kuchni

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Pytania, odpowiedzi, polemiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JacekZet




Dołączył: 16 Sty 2011
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sieradz

PostWysłany: Czw 22:37, 08 Gru 2011    Temat postu: Flota żaglowa od kuchni

Panie Krzysztofie w jednym z wątków przedstawił Pan zaprowiantowanie załóg w okresie wojen napoleońskich. Mam pytanie, jak i na czym wtedy gotowano? Czym kierowano się dobierając personel kuchenny? Może ma Pan jakieś przepisy kuchni marynarskiej owego okresu bo chyba zrazy po nelsońsku nie mają wiele wspólnego z Nelsonem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6179
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Pią 11:17, 09 Gru 2011    Temat postu:

Każdy okręt wyposażony był w kuchnię do przygotowywania posiłków na ciepło. Na żaglowcach Royal Navy w epoce napoleońskiej dawne rozwiązania, znane np. ze szwedzkiego Wasa, czyli wielkie palenisko osłonięte cegłami (na spodzie kadłuba), nad którym zawieszano miedziane kotły, dawno odeszły do lamusa. Teraz były to całkowicie żelazne kuchnie, z prostopadłościennymi kotłami jako integralną częścią. Jedno palenisko dostarczało ciepła do tych kotłów, a drugie – z przeciwnej strony – do półek grilla. Istniał też obracany rożen, a w środku między paleniskami sytuowano komorę służącą jako piec. Do kotłów podłączano rurowe destylatory. Od 1781 wszystkie okręty angielskie wyposażano w żelazne kuchnie Brodie’go, które miały szereg udoskonaleń – czasem wentylację niższych pomieszczeń dzięki efektowi wyciągania nieświeżego powietrza przez gorące spaliny, napędzany gazami wydechowymi wentylator, który poprzez przekładnie zębate i łańcuch samoczynnie obracał rożnem, możliwość ustawiania różnej odległości rożna i półek grilla od źródła ciepła, dwa piece, dwa stanowiska do zawieszania garnków na różnej wysokości itd. W 1809 próbowano, a w 1810/1811 wprowadzono nowy typ kuchni, firmy Lamb and Nicholson, z trzema kotłami zamiast tradycyjnych dwóch – „dzięki czemu ziemniaki mogły być zawsze gotowane oddzielnie od mięsa i zupy” oraz specjalny kociołek destylacyjny, dostarczający dużo więcej świeżej wody (poprzednio wystarczała tylko na cele medyczne). Paliwem mogło być drewno i węgiel drzewny, ale na okrętach brytyjskich tej epoki używano już węgla kamiennego.
Generalnie dawało się więc uzyskiwać potrawy gotowane, pieczone, grillowane i przygotowywane na rożnie. Tyle tylko, że dla marynarzy chodziło niemal wyłącznie o gotowane z warzywami mięso oraz o zupę dla chorych, natomiast pieczenie (w tym niewielkich ilości chleba), grillowanie i obracanie na rożnie rezerwowano w zasadzie dla posiłków oficerskich.
U Francuzów wyglądało to zupełnie inaczej. Na ich okrętach bardzo długo palono tylko drewnem i węglem drzewnym, więc dopiero po wojnach napoleońskich zaczęto szerzej przechodzić na kuchnie żelazne. Wcześniej były to wielkie drewniane skrzynie, tylko wzmacniane ściągami z żelaza, wyłożone wewnątrz cegłą ogniotrwałą. Tradycyjnie, jak u Anglików, dzielono je na dwie części – większą, mieszczącą kotły dla gotowania potraw marynarskich i mniejszą z kotłami dla oficerów. Jednak francuscy marynarze mieli dużo delikatniejsze podniebienia niż angielscy, więc nie chcieli jeść sucharów (aczkolwiek stopniowo to na nich wymuszano – regulamin z 1798 przewidywał możliwość zastąpienia dziennej porcji 24 uncji świeżego chleba 18 uncjami sucharów). Dlatego ich okręty wyposażano też w specjalne piece chlebowe, niezależne od głównej kuchni. Oficerowie marynarki Francji również gustowali w wykwintnych potrawach – duże okręty miały dla nich specjalne, małe piece (identycznej zresztą konstrukcji jak chlebowe) do wypiekania wyrobów cukierniczych i pasztetów. Niektóre posiłki oficerskie przygotowywano ponadto w osobnych kołyskach zawierających kilka krat grilla oraz pod nimi paleniska na węgiel drzewny.

Co do personelu kuchennego. Już wspominałem, że na okrętach brytyjskich kucharzami zostawali starzy marynarze, niezdolni już do dużego wysiłku fizycznego, często inwalidzi. Poświadczony jest przynajmniej jeden przypadek, kiedy kucharzem był osobnik niepełnosprawny umysłowo (patologiczny morderca). Ich kwalifikacje kulinarne mogły być zerowe, nikt tego nie sprawdzał. Kucharz tylko doglądał porządku, całą fizyczną robotę wykonywali jego pomocnicy dobrani spośród zwykłych, krzepkich marynarzy bez nadmiernych skłonności do pijaństwa i kradzieży. Jeśli kapitanowi lub oficerom nie dogadzał taki kucharz, mogli sobie zamówić nawet paryskiego mistrza kulinarnego, ale musieli sami go utrzymywać, za własne pieniądze, i sami płacić mu pensję. Ogólnie rzecz biorąc, spożywane wtedy na okrętach posiłki różniły się jakością głównie z uwagi na użyte surowce, metodę zlikwidowania surowizny oraz ilość i gatunek dodawanych przypraw. Można się domyślać, że na okrętach francuskich dobierano personel kuchenny zapewne nieco staranniej, ale w zebranej przeze mnie literaturze żadnych konkretnych danych na ten temat nie ma. Także tutaj kucharze znajdowali się bardzo blisko dna w marynarskiej hierarchii, więc raczej cudów nie było.

Przepisy.
1. Wyjmij solone mięso z beczki i rozmiękczaj je przez 24 godziny. Potem gotuj w wielkim kotle z warzywami. Zbierz z wierzchu grubą warstwę tłuszczu i oddaj połowę na potrzeby okrętowe (do smarowania lin), a drugą połowę sprzedaj na własny rachunek kupcom łoju. Resztę z kotła wydaj mesowym dla marynarzy.
2. „Cętkowany pies”. Weź funt mąki, 2 uncje cukru, pół łyżeczki soli, 1,5 łyżeczki cynamonu, 0,25 łyżeczki gałki muszkatołowej, 9 uncji rodzynków. Pół funta dobrze utartego tłuszczu, 9 płynnych uncji mleka,2 lekko rozbite jajka. Zmieszaj mąkę, cukier, sól, cynamon i gałkę muszkatołową. Rozprowadź rodzynki tak, aby mąka pokryła je ze wszystkich stron i uniemożliwiła kontakt między sobą. Wymieszaj z tłuszczem. Dodaj mleko i jaja, po czym gruntowne wymieszaj całość rękoma. Zeskrob ciasto do wysmarowanego tłuszczem naczynia, posyp obficie mąką i umieść w garnku z wrzącą wodą. Przykryj i trzymaj tak przez 2 godziny, potem podawaj na stół kapitański z kremem z mleka i jaj.
„Wyelegantowana Dowdy” (trudna do przetłumaczenia gra słów). Weź suchar okrętowy, umieść go w mocnym worku płóciennym, wal w niego marszpiklem przez pół godziny, dodaj kawałki tłuszczu wieprzowego, śliwki, figi, rum, rodzynki, zagotuj i podawaj z grogiem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JacekZet




Dołączył: 16 Sty 2011
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sieradz

PostWysłany: Pią 21:30, 09 Gru 2011    Temat postu:

Dziękuję za odpowiedź, żona widziała przepisy i powiedziała że jak będę niegrzeczny to je na mnie wypróbuje.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Powała




Dołączył: 06 Lis 2011
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Łódź

PostWysłany: Sob 9:11, 10 Gru 2011    Temat postu:

Jak rozwiązywano gotowanie posiłków dla załogi i pasażerów na małych statkach oceanicznych, np Discovery (długości stępki 38 ft) w wyprawach takich jak Newporta? Tak maleńki flibot miał najwyżej dwa pokłady ciągłe, zatłoczony był do granic możliwości ( załoga pewnie około 10 marynarzy i około 20 kolonistów) podczas kilkumiesięcznej żeglugi.

Ostatnio zmieniony przez Powała dnia Nie 18:35, 25 Gru 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6179
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Sob 12:38, 10 Gru 2011    Temat postu:

No cóż, ma Pan oczywiście rację, że takie okręciki były bardzo zatłoczone. Faktem są również ich znikome wymiary względem gabarytów 120-działowego trójpokładowca z początku XIX w. Jeśli jednak wziąć pod uwagę, że na tym ostatnim załoga liczyła czasem blisko 1200 ludzi, to naprawdę nie jestem pewien, gdzie występowało większe zatłoczenie!!!
Natomiast długość rejsu nie miała większego wpływu na sposób przygotowywania posiłków (miała decydujące znaczenie dla określenia wielkości zapasów wody, żywności i drewna opałowego), chyba że chodziło o przejścia jednodniowe, kiedy wieczorem przybijano do wybrzeża i gotowano sobie kolację na lądzie.
Pewne znaleziska sugerują, że już na XIII-wiecznych kogach wykorzystywano urządzania do gotowania, bez żadnej wątpliwości były w XIV w., a rozwinięte kuchnie instalowano m.in. na galerach handlowo-pasażerskich z XV w. Angielska koga królewska miała w latach 1330-tych nawet piec do pieczenia chleba. Od średniowiecza typowymi produktami żywnościowymi na pokładach żaglowców były suchary, solone mięso i ryby, a także piwo. W połowie XIV w. przygotowywano posiłki na otwartych (oczywiście osłoniętych) paleniskach, w zawieszonych nad nimi kotłach i na prętach, a równocześnie (na tych samych okrętach) wykorzystywano czasem zamknięte piece kaflowe do pieczenia i smażenia. Nawet mała karawela Edward Johna Howarda miała w 1466 r. piec zrobiony z 800 cegieł, 250 domowych kafli i 13 kafli nawierzchniowych.
Na podstawie luźnych wzmianek w dokumentach rekonstruuje się urządzenia do gotowania posiłków na karace Santa Maria Kolumba (też przecież zatłoczonej w rejsie transatlantyckim!) jako osłoniętą z trzech stron skrzynkę ogniową, na dnie której ustawiano na trójnogach (nad ogniskami) kociołki i wielkie patelnie. Las Casas twierdził, że zabrano wtedy zapasy żywności na rok. Dla minimalnie późniejszych czasów pisano o mące pszennej, fasoli, grochu, słoninie, solonych rybach, winie. Oczywiście do początków XVII w. kuchnie znacznie udoskonalono, więc tym bardziej nie podejrzewam żadnej specyfiki na żaglowcach wyprawy Newporta. Być może tylko częstotliwość przyrządzania potraw gotowanych była nieco mniejsza (np. raz dziennie), a pasażerowie (koloniści) musieli bardziej polegać na żywności spożywanej na zimno (suszonej, „skondensowanej”, upieczonej trwale itd.), ale z mojej strony to tylko spekulacje. Za to jest niezbitym faktem, że najsłynniejszy bodaj i najbardziej doświadczony angielski eksplorator Ameryki, John Smith (ten od Pocohontas Smile ), dokonujący swych licznych podróży dokładnie w tym samym czasie co Newport, napisał: „przepłynięcie z Londynu do Plymouth jest prawie tak samo kłopotliwe, a dużo bardziej niebezpieczne niż droga morska z Plymouth do Nowej Anglii”.
Krzysztof Gerlach


Ostatnio zmieniony przez kgerlach dnia Nie 8:06, 11 Gru 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JacekZet




Dołączył: 16 Sty 2011
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sieradz

PostWysłany: Nie 21:51, 11 Gru 2011    Temat postu:

Panie Krzysztofie, komu kucharz podlegał służbowo i jak przedstawiała się sprawa zaokrętowania prywatnych kucharzy? Zrazy po nelsońsku z uwagi na użyte składniki (grzyby) na pewno nie są potrawą wyspiarzy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6179
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Pon 0:01, 12 Gru 2011    Temat postu:

Muszę zacząć od struktury załogi, która nie przedstawiała się prosto. Główny kucharz okrętowy należał do grupy podoficerów z licencją z Urzędu Marynarki (Navy Board), czyli przydzielanych na dany okręt przez Urząd, a nie dobieranych przez kapitana (podobnie jak bosman, cieśla, działomistrz i spora gromadka innych). Równocześnie jednak wchodził w skład tych z nich, których kapitanowi wolno było zdegradować pomimo ich licencji. Mimo wszystko owa licencja była cenna, gdyż gwarantowała posiadaczowi immunitet przed łapaczami – nie wolno było wcielić go do marynarki przymusem, w charakterze zwykłego marynarza. Dowódca okrętu mógł go zdegradować tylko w szczególnie drastycznych przypadkach naruszenia dyscypliny czy ujawnionej niekompetencji. Tym niemniej status kucharza był bardzo niski, należał on do najniżej stojących w tej grupie, zarabiał niewiele więcej niż starszy marynarz. Za to był zwolniony z obsługiwania żagli, dział, czy szorowania pokładu, więc nie podlegał innym podoficerom. Musiał oczywiście wykonywać rozkazy każdego oficera (tzn. kapitana, poruczników i nawigatora), w pewnym sensie podlegał też intendentowi, od którego dostawał zapasy. Główny kucharz okrętowy zazwyczaj doglądał sporządzania posiłków tylko dla szeregowej załogi, czyli zajmował się prawie wyłącznie gotowaniem w kotłach (a raczej pilnowaniem, jak to robili jego pomocnicy) i wydzielaniem gotowych potraw.
Załoga dzieliła się na „mesy”, czyli grupki jedzące razem przy stole. Każda mesa wybierała spośród siebie „kucharza mesowego” (na dzień albo tydzień), do którego obowiązków należało utrzymanie w czystości wszystkich naczyń w mesie, pobieranie co rano od stewarda okrętowego całodniowych zapasów dla mesy, zanoszenie do głównego kucharza tego, co miało zostać ugotowane, podczas posiłków odbieranie z kuchni gotowych potraw dla całej mesy, porcji grogu itp. Taki kucharz mesowy odpowiadał oczywiście przed kolegami z mesy, ale znano też instytucję sądu złożonego z innych kucharzy mesowych (nie wiem, jakie mógł on wydawać wyroki).
Teraz możemy przejść do kucharzy „prywatnych”. Każdy dowódca okrętu, o admirałach nawet nie wspominając, miał prawo trzymać służących. Przed 1794 ta instytucja służyła naprawdę w większości jako sposób rekrutowania kandydatów na przyszłych oficerów, ale prawdziwych służących też obejmowała. Kiedy w 1794 zmieniono zasady okrętowania „młodych dżentelmenów” mających zostać midszypmenami, służący kapitana byli już naprawdę tylko służącymi (odpowiadali ordynansom oficerskim z innych czasów i armii), chociaż często w tym charakterze zatrudniano chłopców okrętowych. Jeśli komandor czy admirał był dość bogaty, mógł wziąć za służącego jakiegoś mistrza kulinarnego, płacić mu umówioną pensję z własnej kieszeni, żywić z własnych zapasów itd. Z reguły wyglądało to jednak dużo prościej. Regulamin przewidywał, że w grupie tych służących (zazwyczaj od dwóch do czterech) kapitanowi wolno było mieć własnych kucharzy (o liczbie nie sprecyzowanej) opłaconych i żywionych przez marynarkę wojenną z budżetu, chociaż z niską pensją (starszego marynarza). Także mesa oficerska miała prawo do własnych kucharzy będących na normalnej liście płac. Zalecano, by na okrętach trzeciej rangi i większych zabierać dwóch kucharzy mesy oficerskiej, a na pozostałych – po jednym. Opłacano ich jak zwykłych marynarzy. Ci kucharze oficerscy (kapitana i mesy oficerów) używali mniejszej części kuchni (opisanej przeze mnie wcześniej), z piekarnikiem, grillem, rożnem, czyli mogli stosować znacznie bardziej wysublimowane techniki niż gotowanie w kotłach dla reszty załogi. Podlegali tylko kapitanowi i oficerom, a łatwo zgadnąć, że nawet najwyższe władze okrętowe starały się być dla nich wyjątkowo miłe i chroniły przed jakimikolwiek nieprzyjemnymi pracami. Jak pisał jeden z ówczesnych żeglarzy: „kucharze oficerscy byli najbardziej pyszni na swoich wysokich stanowiskach. Nie utrzymywali jakichkolwiek stosunków z głównym kucharzem okrętowym”.
Nawet mesa midszypmenów miała służących, do których obowiązków należało m.in. gotowanie, ale akurat oni stali wyjątkowo nisko w okrętowej hierarchii, bodaj czy nie najniżej.
Krzysztof Gerlach
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JacekZet




Dołączył: 16 Sty 2011
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sieradz

PostWysłany: Pon 21:08, 12 Gru 2011    Temat postu:

Dziękuje za odpowiedź, przy okazji dowiadujemy się o bardzo skomplikowanej strukturze załogi.
Jacek Zaborowski
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Powała




Dołączył: 06 Lis 2011
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Łódź

PostWysłany: Nie 18:44, 25 Gru 2011    Temat postu:

Jeśli wierzyć przedrukom i informacjom "z drugiej ręki", to pomijając świeżość i jakość produktów, marynarze na okrętach królewskich Zygmunta III, nie mieli wcale tak złego wyżywienia, jak się utarło. Ordynacja żywnościowa z 02.05.1628 r. określała następujący miesięczny przydział żywnościowy dla 30-tu ludzi:
- 8 beczek chleba
- 1 beczka sucharów
- 3 beczki mięsa
- 16 beczek piwa
- 1/2 beczki prosa
- 1 beczka grochu
- 1 szefel kaszy owsianej
- 8 lisfuntów ryb
- 1/2 beczki dorsza
- 1/2 beczki śledzi
- achtel masła
- ćwiartka octu
- achtel gorczycy
- 1/4 beczki soli
- 1/16 beczki drobnej soli
co daje wartość ponad 3,5 tysiąca kalorii dziennie na jednego marynarza.
_____________________
Akta komisarzy królewskich, Bibl. Gd. PAN, MS Uph. fol. 45, s. 159 i 187
(informacje zaczerpnięte z "Gdańscy ludzie morza w XVI-XVIII w." M. Bogucka, Wyd. Morskie Gdańsk 1984
).

PS. Brakuje mi tu jakiegokolwiek tłuszczu (nie licząc masła, przeznaczonego zapewne dla kadry oficerskiej), który przecież był konieczny do przygotowania posiłków.


Ostatnio zmieniony przez Powała dnia Nie 19:17, 25 Gru 2011, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Powała




Dołączył: 06 Lis 2011
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Łódź

PostWysłany: Nie 19:07, 25 Gru 2011    Temat postu:

Z tej samej książki dowiadujemy się jakie mogło być wyposażenie kuchni okrętu. Inwentaryzacja przeprowadzona w 1629 r. w Wismarzena, na "Królu Dawidzie" (200 łasztów, około 60-ciu marynarzy) odnotowała:
- 1 kocioł miedziany o pojemności 1 1/2 beczki
- 1 kocioł miedziany o pojemności 1/2 beczki
- 1 mały kociołek
- 1 żelazny ruszt
- 1 duży, żelazny widelec do obracania mięsa
- 1 żelazny pogrzebacz
- 2 żelazne patelnie
- 2 drewniane niecki
- 2 drewniane ucieraczki
- 3 drewniane (?) toporki
- żelazny łańcuch do wieszania kotłów
- 2 haki do kotłów
- waga
- 72 drewniane miski
- 50 drewnianych talerzy
- 34 kufle o pojemności 1 sztofa (ok. 1/2 l)
- 7 kufli piwnych
- 10 koszy na chleb
- 13 fasek na masło.


Ostatnio zmieniony przez Powała dnia Nie 19:09, 25 Gru 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Karrex




Dołączył: 05 Lis 2010
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdynia

PostWysłany: Pon 22:00, 02 Kwi 2012    Temat postu: Re: Flota żaglowa od kuchni

Witam.
JacekZet napisał:
...
Panie Krzysztofie w jednym z wątków przedstawił Pan zaprowiantowanie załóg w okresie wojen napoleońskich.
...

Mam problem, szukam powyższego wątku i chyba jakaś pomroczność mnie ogarnęła, bo bez rezultatów Crying or Very sad . Będę wdzięczny jeśli ktoś wskaże linka.
Chyba, że tematu nie ma na naszym forum, wtedy miałbym prośbę do Pana, panie Krzysztofie.
Przeszukuję również FOW i na razie znalazłem jedynie informacje (niestety późniejsze, bo po 1850) zacytowane poniżej.
Pan Krzysztof napisał:
    Żywność na okrętach francuskich.
    Najbardziej uderzającymi cechami indywidualnymi były właśnie owe piece chlebowe i predylekcja do wina. Na kontynencie jedzono też chętniej solone ryby niż na jednostkach brytyjskich. Pozostałe elementy menu zwykłych marynarzy nie mogły się wiele różnić. Zależały raczej od czasu mijającego od ostatniego zawinięcia do portu oraz od skąpstwa lub hojności dowództwa. Na okrętach przewożono żywe zwierzęta (woły, owce, świnie), przeznaczone na ubój. Dla celów kulinarnych trzymano też ptactwo, jak kury, kaczki, indyki, gołębie, ale te z pewnością przeznaczone były na stół oficerski. Na co dzień zwykli marynarze zadowalali się chlebem, sucharami, solonym mięsem, serem i winem. Do posiłków dodawano suszone warzywa, mąkę, przyprawy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6179
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Pon 22:20, 02 Kwi 2012    Temat postu:

Najwięcej jest na tym forum, w temacie "Admirał floty Horatio Hornblower", strona 2 i 3.
Pozdrawiam, Krzysztof Gerlach

PS. I jeszcze jedno - zacytowany wyżej fragment znalazł się na FOW "po 1850 r." przez przypadek, ponieważ temat główny dotyczył niebezpieczeństwa pożaru na okrętach parowo-żaglowych. Wskazałem w nim, że ogień palono na żaglowcach na stulecia przed wymyśleniem silnika Watta, więc wszystkie kwestie "żywnościowe" - a ściślej biorąc - "piecowe" dotyczą także czasów grubo przed 1850.


Ostatnio zmieniony przez kgerlach dnia Pon 22:40, 02 Kwi 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Karrex




Dołączył: 05 Lis 2010
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdynia

PostWysłany: Pon 22:36, 02 Kwi 2012    Temat postu:

Bardzo dziękuję, czytałem cały wątek, ale (ta pomroczność Embarassed ) i nie zaskoczyłem, że te informacje były właśnie w tym wątku (chyba brak lecytyny Embarassed ).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Pytania, odpowiedzi, polemiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin