Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna www.timberships.fora.pl
Forum autorskie plus dyskusyjne na temat konstrukcji, wyposażenia oraz historii statków i okrętów drewnianych
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Broń ręczna i uzbrojenie ochronne na pokładach żaglowców
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Artykuły tematyczne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6202
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Czw 8:47, 29 Sie 2013    Temat postu:

P) Nie ulega wątpliwości nadal dość znaczna rola miotanej broni drzewcowej w uzbrojeniu wykorzystywanym na okrętach XV w. Pomijając pozycje w przytoczonych wyżej inwentarzach – najważniejsze zresztą, bo nie obarczone wątpliwościami co do kwalifikacji i intencji twórców – widzimy oszczepy, piki, wielkie strzałki itp. rzucane (głównie z marsów) także w źródłach ikonograficznych. Występują na wielu wymienionych wcześniej (oraz nie wymienionych przeze mnie) ilustracjach z epoki. Rysowano trzy główne typy: proste, krótkie oszczepy być może bez metalowych grotów albo całe metalowe; dłuższe (ale nadal rzucane) włócznie o bardzo różnorodnych grotach żelaznych; charakterystyczne strzałki (darts) z wyraźnie wyodrębnionymi lotkami i grotami, o długości oszczepów.
Nikła liczebnie kategoria pik (długich włóczni, „lanc”, nawet kopii) w składzie wyposażenia stałej załogi okrętowej bardzo na ilustracji wzrastała, kiedy jednostka była używana przede wszystkim w charakterze transportowca wojska. Różnica między znikomą liczbą pik pokazanych jako broń w walce na morzu (ale w ogóle są takie, np. na miniaturach ilustrujących bitwy pod Sluis i La Rochelle), a lasem drzewc wznoszących się nad głowami tłumu zbrojnych przewożonych w celu wysadzenia na lądzie, jest niezwykle charakterystyczna, chociaż całkowicie zrozumiała. Pika miała bardzo ograniczone zastosowanie w walce na morzu. Tutaj nikt tworzył ani falangi ani czworoboków uderzających na inną piechotę lub broniących się przed atakami konnicy. Nikt też, wbrew naiwnym wyobrażeniom kronikarzy z XIII i XIV w., nie czekał z kopią pod pachą, aby okręty minęły się w pędzie (najlepiej wzdłuż parkanu), a on mógł strącić przeciwnika z siodła, pardon, pokładu. Długa broń drzewcowa nie nadająca się do rzucania przydawała się jedynie we wstępnej fazie abordażu lub jego odpierania. Trwało to jednak tylko moment, ponieważ następne szeregi atakujących MUSIAŁY pchać tych z przodu, jeśli nie chciały wpadać do morza i tonąć. W zwartej walce wręcz długa włócznia i pika były całkiem bezużyteczne.

Za to wielkim powodzeniem cieszyły się rozmaite rodzaje nie służącej do miotania krótkiej broni drzewcowej.
Szczególnie często dawne inwentarze wymieniają typ zwany pole-axe (pollaxe, poelaxen, pollexe) i to w tekstach pisanych w oryginale w różnych językach. Przyznaję, że miałem kłopot w wyszukaniu dla tej broni prawidłowej nazwy polskiej. Typ ma obfitą literaturę, lecz cechy wymieniane przez znawców jako szczególnie go charakteryzujące (żeleźce składane z kilku części; metalowe wzmocnienia ze wszystkich czterech stron drzewca, często na całej długości; pierścień pod tuleją; smukłe drzewce obrabiane na kwadrat w miejscu wąsów i wzmocnień wzdłużnych; mniejsze niż w halabardzie ostrze topora, czasem zastępowane w ogóle młotem) nie są ani całkiem powtarzalne, ani unikalne, zaś broń obdarzana tym mianem pasuje zarówno do młotów bojowych (młotów rycerskich, nadziaków; tyle że jest od nich dłuższa) jak do małych halabard, a nawet długich toporów oraz toporów rycerskich i chyba nie ma odrębnej nazwy polskiej. Chociaż więc Oxford Dictionary uważa, że chodziło o „topór z krótką rączką i kolcem z tyłu, pierwotnie używany w wojnach morskich do abordażowania, odpierania abordaży i przecinania lin”, to definicja jest daleka od ścisłości, zaś podział na halabardy/pollaxe na zasadzie: żeleźce całe/żeleźce składane, kiedyś popularny, dziś jest kwestionowany. Rzecz jest na tyle skomplikowana, że w dostępnych w sieci rozważaniach autorstwa Goranova podkreśla się możliwość utożsamiana średniowiecznego poleaxe z dwiema odmiennymi nazwami francuskimi, jedną niemiecką (chociaż ja mam odnoszące się do uzbrojenia na okręcie poelaxen, pollexe w oryginalnych, średniowiecznych źródłach niemieckich!), jedną włoską i nawet młotem lucerneńskim, a John Hewitt, autor dzieła „Ancien Armour and Weapons in Europe..” uważał tę broń za odmianę topora i utożsamiał z gizarmą. Jednak przyjęcie takiej tożsamości uniemożliwiłoby analizę cytowanych wcześniej zestawień Alexzandry Hildred, więc.... Zżymając się, pozostaję przy młocie bojowym/małej halabardzie.
Połączenie wielofunkcyjnego żeleźca z drzewcem na tyle długim, by dosięgnąć przeciwnika szybciej niż mieczem, ale zarazem na tyle krótkim, by nadawało się jeszcze do walki wręcz w zwarciu, jawiło się ogólnie atrakcyjnie, mamy więc liczne informacje o gizarmach (ang. bills) halabardach, glewiach (glawyen, glevyen, glaives), toporach (axes, Beilen) i spisach. Te ostatnie wymieniono w inwentarzu karaki Pierre de la Rochelle z maja 1464 r. jako spete mit langen ysern, a chociaż pani Beata Możejko wolała nie deklarować się, co pod tym rozumie, to jest dla mnie rzeczą oczywistą, że chodzi o broń nazywaną w średniowieczu spetum (od włoskiego spedo = szpikulec), tutaj opatrzoną dodatkowym określeniem: z długimi żeleźcami. Co prawda niektórzy dzisiejsi polscy bronioznawcy chcą utożsamiać spetum akurat tylko ze spisą friulską o cienkich kolcach w głowicy [Gradowski, Żygulski, op. cit. str.58.59], ale jej średniowieczne opisy z terenu Anglii jasno wskazują na coś bliższego partyzanie [Hewitt, op. cit., str.603], a zresztą za spisę friulską inni uważają też egzemplarze o szerokich, trójkątnych płaszczyznach pod grotem [Irena Grabowska, Broń w dawnych wiekach, Malbork 1970, str.74].
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6202
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Pią 9:24, 30 Sie 2013    Temat postu:

Q) Z inwentarzy nie można się zorientować, czy wymieniane na okrętach włócznie i spisy były istotnie dość krótkie (a dobrze wiemy, że na lądzie dochodziły czasem do niesamowitych długości), jednak wskazuje na to wyraźnie ikonografia oraz późniejszy rozwój pół-pik specjalnie do użytku okrętowego. Natomiast gizarmy, glewie, halabardy charakteryzowały się na ogół z natury rzeczy mniejszą długością. O ile jednak wg Kwaśniewicza samo drzewce glewii miało 2-2,5 m, nie licząc wielkiego żeleźca, to na dawnych ilustracjach żaglowców przedstawiane są najczęściej egzemplarze, których dopiero długość całkowita sięgała tych wymiarów – wg tego autora typowych dla gizarmy. Skądinąd w muzeum w Malborku znajduje się gizarma z połowy XV w., której samo żeleźce ma długość 753 mm [Grabowska, op. cit., str.74].
Nie wiem nic bliższego na temat jednorazowo wspomnianych „noży abordażowych” (Bremessen), nie jestem nawet pewien na sto procent słuszności interpretacji Vogla (Entermessern). Jednak jego „czucie” języka niemieckiego musiało nieskończoną liczbę razy przewyższać moje, więc wniosek wydaje się oczywisty. Wygląd takiej broni jako czegoś między puginałem a krótkim tasakiem też nietrudno sobie wyobrazić. Wizerunki sztyletów/puginałów/baselardów są łatwe do znalezienia na ilustracjach przedstawiających średniowieczne okręty, nie mam jednak pojęcia, czy ich użytkownicy myśleli o nich jako o nożach „abordażowych”. Mimo wszystko w grę wchodzi inna możliwość – Liliane i Fred Funcken [op. cit. str.136,137] ilustrują i opisują formę francuskiej kosy bojowej z XV w., twierdząc, że zwano ją Breschemesser. Jeśli uznać je za równoznaczne z owymi Bremessen w nieustabilizowanej jeszcze pisowni dolnoniemieckiej, chodziłoby po prostu o pierwowzór gizarm.
Oczywiście miecze, w coraz bardziej wyszukanych formach, też były powszechnie wykorzystywane w walkach na morzu.

Tym, którzy chcieliby się przyjrzeć, jaką długość miały poszczególne typy broni używanej na okrętach XV w., albo czym ich ostrza różniły się (jeśli się w ogóle różniły) od wykazywanej w literaturze przy klasyfikacjach (ciekawe „drzewa” rozwojowe u Kwaśniewicza wg Deana Bashforda, obfite zestawienia u Hardinga, Bulla, Funcken i innych), polecić mogę liczne miniatury z La premiere guerre punique (fragmenty na rys.6), z Histoire d’Alexandre (rys.7), z Chronicles of England (rys.8), Romance of Alexander (rys.9), History of the Conqest of the Canary Islands (rys.10), z The Romance of the Three Kings’ Sons (rys.11), z Chronicle of the History of France (rys.12), z Chronicles Froissarta (rys.13).







Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6202
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Sob 9:45, 31 Sie 2013    Temat postu:

R) Ponieważ broń zapalająca (głównie w postaci strzał z pojemnikami na łatwopalną substancję, wystrzeliwanych z łuku, kuszy lub rzucanych) stanowiła ważne wyposażenie okrętowe już w XIII w. i nadal w wieku XVI, trudno się dziwić, że używano jej także w wieku XV, chociaż akurat dla tego stulecia wzmianki tekstowe i ilustracje są znacznie mniej liczne. Ta względna ubogość dotyczy walk na morzu, bowiem dla starć lądowych opisów ani wizerunków nie brakuje, na dodatek popartych ważnym materiałem archeologicznym.

Uzbrojenie ochronne mogło już być pod koniec XV w. niezwykle rozbudowane, zbroja płytowa osiągnęła prawie szczyt swojego rozwoju. Powstaje jednak bardzo trudne do rozwiązania zagadnienie, jak wielu, jak często i w jakim dużym zakresie zbrojni decydowali się walczyć na okrętach w takim garniturku, gwarantującym utonięcie w razie wypadnięcia za burtę, przeszkadzającym ruszać się w ścisku i ograniczającym widzenie na pokładach pełnych luków, kołowrotów, kabestanów, kołkownic, pomp, wiader, lin itp. Oba najważniejsze źródła informacji – inwentarze okrętowe i ilustracje z epoki – nie dają pod tym względem wiarygodnych odpowiedzi.
Te pierwsze są zbyt ubogie, gdyż dotyczą przede wszystkim uzbrojenia szeregowych członków załogi, czasem znajdującego się na stanie jednostki lub specjalnie kupowanego przez właściciela czy zleceniodawcę, częściej będącego osobistą własnością, ale o specyfikacji minimalnej określanej w umowie. Nikt natomiast nie przeszkadzał rycerzowi lub bogatemu mieszczaninowi zaopatrywać się w najdroższe i najbardziej kompletne ochrony ciała, jeśli tylko było go na nie stać i chciał je nosić w takich warunkach. Tych w inwentarzach oczywiście nie ma.
Niekiedy na przeszkodzie staje brak precyzji w terminologii. Wymieniałem już, za Beatą Możejko, rzeczy zewidencjonowane na karace Pierre de la Rochelle, zabrane tylko dla ochrony przed piratami (statek ten nie wybierał się wówczas w rejs bojowy). Mamy tam 34 manneharnasch, czyli – we współczesnym niemieckim – Mannharnische. Zwykłe słowniki tłumaczą Harnisch na „pancerz” i pani profesor tak to zapisała. Jednak w polskiej literaturze bronioznawczej zdecydowanie przeważa koncepcja nazywania pancerzami wyłącznie uzbrojenia ochronnego (nie piszę tu o pancerzach okrętów, czołgów czy samolotów) o charakterze elastycznym – skórzanego, zbrojnikowego, kolczug, brygantyn, przeszywanic itd. Tymczasem, chociaż Niemcy odróżniają Kettenpanzer czy Ringelpanzer (kolczugę) od Plattenpanzer (zbroi płytowej), to dla nich Vollharnisch jest kompletną zbroją płytową! Wg niektórych bronioznawców użycie słowa "Harnisch" w XV w. JEDNOZNACZNIE wskazuje właśnie na zbroję płytową (niekoniecznie pełną). Z uwagi na epokę (druga połowa XV w.) elementy zbroi płytowych nie powinny być niczym dziwnym, ale noszono je z reguły w połączeniu z kolczugami, których w takim razie bardzo by w tym zestawieniu brakowało. Może chodzi więc jednak – mimo użytego słownictwa - właśnie o nie, zwłaszcza że wymienia się osobno 17 napierśników (platen). Niestety, trochę mnie niepokoi, że pozycja nr 25 [Beata Możejko, op. cit., str.71] zaczyna się od słowa „eft” czyli ówczesnej wersji „oder”, a więc naszego „lub”. Chociaż pani profesor nie przedstawia polskiego odpowiednika, mamy tam uzbrojenie prawie zupełnie oczywiste – „brunnygen”. Wiemy, że pod rozmaitymi formami tego słowa (bronye, bronge, bruninge, brunia, brynn ), od którego zresztą pochodzi nasza „broń”, kryje się pancerz zbrojnikowy. Nie ma raczej większego znaczenia, że w 1464 r. był to twór kompletnie przestarzały – gdański ławnik lub kupiec używając niemieckiego słownictwa zapisywał własne skojarzenia z tym co widział, a nie musiał się perfekcyjnie znać ani na francuskim, ani na pruskim uzbrojeniu, mógł mieć na myśli np. brygantyny, jak najbardziej wtedy używane, albo nawet płaty, wciąż obecne w arsenałach krzyżackich drugiej połowy XV w. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to nieszczęsne słówko „eft”. Jeśli bowiem w oryginale zapis brzmiał (połączenie punktów 24 i 25) „17 Jenovoesche platen eft brunnyngen”, to stawiałoby pod poważnym znakiem zapytania tłumaczenie owych platen na napierśniki, sugerując zupełnie inną formę pancerza czy zbroi, przede wszystkim właśnie płaty. Ponadto w późniejszym niemieckim (niestety, nie wiem dokładnie kiedy), słowo "Brunne" (z umlautem) zaczęło oznaczać czepiec kolczy, a już najpóźniej około X w. pisano w tekstach staroangielskich o byrnie, war-byrnie, jako o kolczudze. Ponieważ pod koniec XV w. używano czasem płytowych obojczyków a czasem kolczych pelerynek (często obu naraz), takie zdanie mogłoby oddawać sens ewidencji "płytowych lub kolczych obojczyków", albo - jeszcze prościej - "napierśników lub kolczug/brygantyn". Kiedy Walther Vogel wymienia dla hanzeatyckiej buzy z 1450 r. pięć manneharnisch, znowu nie możemy być całkiem pewni, czy autor oryginalnego zapisu z XV w. miał na myśli pancerze zgodne z polską terminologią, czyli elastyczne, a więc niemal na pewno kolczugi, czy może jednak – zgodnie z ówczesnym stanem techniki oraz terminologią przyjmowaną dziś i na ogół również WTEDY przez Niemców – zbroje płytowe (oczywiście niekoniecznie pełne, przede wszystkim same kirysy czyli komplet napierśnik-naplecznik).
Inwentarz florenckiej galery handlowej z XV w. mówi o jednym napierśniku dla każdego członka załogi, a więc o szerokim rozpowszechnieniu ważnego elementu zbroi płytowej, ale daleko temu do zbroi pełnych.
Hełmy musiały odgrywać ważną rolę, jednak nie były chyba noszone przez wszystkich członków załogi. Wprawdzie na galerze przewożącej cenne ładunki i odpowiednio do tego wyekwipowanej hełm miał każdy, lecz milczenie inwentarza gdańskiego jest dość symptomatyczne (chyba że jakieś hełmy ukrywają się pod słowami, których nie potrafimy przetłumaczyć, albo pisząc o zbroi myślano o komplecie z hełmem). Lista uzbrojenia załogi angielskiego okrętu w 1416 r. obejmowała 27 hełmów typu basinet, czyli otwartych łebek gotyckich.


Ostatnio zmieniony przez kgerlach dnia Nie 11:48, 15 Wrz 2013, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6202
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Nie 9:22, 01 Wrz 2013    Temat postu:

S) Bardzo popularne, chociaż niezbyt liczne na danej jednostce, były tarcze, wymieniane w prawie wszystkich znanych mi inwentarzach okrętowych. Nie wiem, czy z faktu nazywania ich czasem pawężami można wysnuć wniosek, że faktycznie chodziło o typ konstrukcyjny, który dziś pod tym terminem rozumiemy. Jeśli nawet, to z pewnością nie w odmianie wbijanej w podłoże i podpieranej drągami.
Ikonografia z XV-wieku przedstawia nam zgoła odmienny obraz uzbrojenia ochronnego używanego na okrętach niż nasuwający się na podstawie inwentarzy (chyba że owe niemieckie „harnisze” to jednak zbroje płytowe). Możemy sobie co prawda darować wizerunki najważniejszych na danej ilustracji osób, władców, książąt czy bogatych rycerzy. W ich przypadku działała zapewne siła konwencji. Jeśli na obrazie z „Books of Arms” Thomas Holmesa (c.1445-1450) z pięknej karaki schodzi na ląd dumnym krokiem rycerz w kompletnej zbroi płytowej, w przyłbicy, z mieczem w ręku, to najprawdopodobniej wolno nam zlekceważyć informacje wizualne tego przekazu w równym stopniu jak podpis głoszący, że widzimy Wilhelma Zdobywcę tuż przed bitwą pod Hastings w 1066. Oczywiście nie chodzi o brak historycznej wiedzy autora na temat okrętów czy zbroi z XI w., tylko o sugerowanie, że piętnastowieczny rycerz dla wygody podróżował na okręcie w pełnej zbroi, z hełmem na głowie i wyciągniętym z pochwy mieczem. Nie warto też przywiązywać dużej wagi do ilustracji przedstawiających rycerzy i żołnierzy tylko przewożonych na okrętach do desantu czy szturmu z morza na jakąś twierdzę. Dla XV w. charakterystyczne było przy tym pokazywanie różnicy między praktycznie nieuzbrojonymi żeglarzami obsługującymi takielunek, a tłumem zbrojnych na pokładzie, często symbolizowanych tylko przez same głowy w srebrzystych hełmach. Takich wizerunków jest masa. Dla kwestii uzbrojenia załóg okrętowych nie ma znaczenia, czy wojownicy na tego typu ilustracjach noszą same kolczugi, przeszywanice, brygantyny, elementy zbroi płytowych czy pełne zbroje płytowe; czy za hełmy służą łebki, barbuty, kapaliny, salady z ruchomą zasłoną i bez niej, przyłbice typu „psi pysk” ("psi kaptur"), bicoque, armet; czy mają tarczki skroniowe i podobne elementy. Odzwierciedla to tylko krąg kulturowy artysty, lata w których tworzył, jego znajomość militariów, a nie ma związku z wyposażeniem używanym akurat w walce na morzu.
Trudno natomiast wypowiedzieć się tak kategorycznie o wizerunkach przedstawiających typowe bitwy morskie. Z reguły mamy na nich tłum ciężkozbrojnych, okładających się czym popadnie, ale równocześnie chronionych prawie pełnymi zbrojami płytowymi, niekiedy nawet pełnymi. Nie wiemy, jak wielki w tym procent fantazji artystycznej, chęci podkolorowania rzeczywistości i uatrakcyjnienia ilustracji (zwłaszcza że wiele z nich opowiada o bardzo dawnych, czasem legendarnych lub nawet baśniowych wydarzeniach). Trzeba jednak odnotować występowanie przeszywanic, kulistych hełmów otwartych z wydatnymi podbródkami, czasem też z tarczami skroniowymi, przyłbic typu armet, kapalinów, hełmów turbanowych (ale nie łuskowych), łebek, salad, rzadkich przyłbic typu „psi pysk” („psi kaptur”). Na ilustracjach wyglądających najbardziej wiarygodnie większość zbrojnych ma napierśniki i napleczniki na kolczudze, część przeszywanice lub brygantyny; zdecydowana większość hełmów jest bez zasłony (łebki, kapaliny, salady), a płytowe osłony nóg występują rzadko. W samym końcu XV w. lub raczej na początku XVI powstał obraz przedstawiający stoczoną w 1499 r. bitwę pod Zonchio, gdzie starły się karaki i galery tureckie z weneckimi. Koncentrując się przede wszystkim na żaglowcach można zauważyć, że namalowani na obrazie Turcy wcale lub prawie wcale nie używają hełmów (jeżeli nie ukrywają ich pod turbanami), a jeśli mają jakieś pancerze lub zbroje, to chowają się one pod długimi szatami. Za to często posługują się indywidualnymi, małymi tarczami. Jednak także u Wenecjan brak widocznych pancerzy czy elementów zbroi płytowej, mimo sporej ilości otwartych hełmów typu basinet. Duża liczba tarcz, rzadko noszonych osobiście, na ogół rozstawianych na stałe.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6202
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Pon 7:16, 02 Wrz 2013    Temat postu:

3) WIEK XVI
T) W pierwszej połowie XVI w. wśród broni drzewcowej używanej na pokładach angielskich okrętów przeważały gizarmy [Hildred, op. cit. str.713-717][Friel, op. cit. str.150/151] (ang. bill) – broń używana w Europie od XI w. [Gradowski, Żygulski, op. cit. str.54], a przez Anglików przynajmniej od XIII w., wywodząca się zapewne z francuskiego narzędzia do trzebienia krzaków czy obcinania zbędnych gałęzi drzew [Hildred, Gradowski i Żygulski, Harding], z długim, zakrzywionym na szczycie żeleźcem, które po tępej, zewnętrznej stronie miało długi grot i jeden lub dwa kolce sterczące na boki. To żeleźce występowało w wielkiej liczbie wariantów i ulegało stałym zmianom. W inwentarzu uzbrojenia Mary Rose z 1514 wymienia się 238 gizarm na tylko 159 pik [Friel, op. cit., str.150/151]. Hildred przypuszcza, że szczególna postać angielskiej gizarmy wykształciła się na początku drugiej połowy XV w., ale do docenienia jej spostrzeżeń trzeba znawcy broni ręcznej, a nie amatora (takiego jak ja), gdyż mimo opisów, rysunków i zdjęć u tej autorki [op. cit. str.714-733] nie umiem jakoś dostrzec żadnej istotnej różnicy w stosunku do niektórych włoskich oraz szwajcarskich gizarm z połowy XV w. i początku XVI. Z kolei Harding pokazuje niebywale dziwaczną postać jakoby gizarmy angielskiej z ok. 1450 r., całkowicie niepodobną do tej „wykształconej”. W każdym razie wielka popularność gizarm jeszcze w połowie XVI w. wynikała nie tylko z walorów bojowych, ale i średnio bardzo niskiej ceny, mimo trafiania się egzemplarzy bogato zdobionych czy używanych przez mieszczan (coś jak z tasakami). Dopiero w samym końcu XVI w. w lądowych oddziałach angielskich popularność gizarm zaczęła gwałtownie spadać na rzecz halabard i dłuższych pik, a na początku XVII w. ta broń praktycznie zniknęła. Jak podaje Angus Konstam w pracy popularno-naukowej [The Spanish Armada, Oxford 2009, str.92], „w 1590 George Carew pisał z Irlandii, że najlepszym użytkiem, jaki mógłby zrobić z gizarm swoich żołnierzy (armii!), byłoby sprzedanie ich wieśniakom w okręgu dublińskim. Wielu żołnierzy z okresu wyprawy hiszpańskiej armady uważało gizarmy za broń lepszą tylko od żadnej i dążyło do wyposażenia ludzi z gizarmami w piki. Tym niemniej gizarma pochodząca od narzędzia rolniczego czy leśnego wciąż była wtedy najtańszą bronią piechoty angielskiej i jako taka znajdowała użycie”. Jesionowe drzewca gizarm (tylko całkiem wyjątkowo robiono je ze świerku, wierzby, sosny, leszczyny czy dębu) miały średnicę 43-53 mm. Żeleźca angielskich gizarm z XVI w. miewały niezwykle zróżnicowaną długość, przykładowo 488, 1180 i 1420 mm, masę 2,3 i 2,9 kg, a całkowita długość tej broni wynosiła np. 2045 mm [Hildred, op. cit., str.713,720,725,726,733].
Ilustracje gizarm (w tym zdjęcia egzemplarzy muzealnych) podaje się w niezliczonej ilości prac, zresztą nawet wpisanie hasła „gizarma” w google przynosi ich zatrzęsienie.

Kolejną, bardzo ważną bronią drzewcową były piki. Rola pik wynika z konkurencji z gizarmami i ich wypieraniem, ze znaczenia jaką zyskały na lądzie wraz z rozwojem piechoty szwajcarskiej oraz z próby użycia w zbliżonym charakterze na okrętach. Inwentarz uzbrojenia Mary Rose w 1514 r. wymienia 159 pik na 238 gizarm [Friel, op. cit. str.150/151]. Około 1522 r. na ogromnym żaglowcu Henri Grace a Dieu trzymano 200 gizarm i 200 pik [Clowes, op. cit., vol.I, str.414]. W 1546 r. w całej flocie angielskiej używano już z grubsza tyle samo pik co gizarm. W grupie karak oznaczało to 15-100 sztuk na okręt [Hildred, op. cit. str.719]. Także spis uzbrojenia marynarki z czasów Elżbiety I (konkretnie z 1578 r.) mówi o 460 gizarmach i 460 pikach [Clowes, op. cit., vol.I, str.414]. Od schyłku XV w. do około 1580 r. Anglicy z reguły nazywali tę ostatnią broń Morris (morris, morys) pikes, co było zniekształceniem od „Moorish” (Maurów). Potem opuszczono ową i tak mylącą przydawkę. Pik powszechnie używała piechota europejska od XV do XVII wieku. Brak informacji na temat długości egzemplarzy wykorzystywanych w XVI w. na okrętach. Przypuszcza się, że miały zwykłą wówczas dla pik piechoty monstrualną długość około 5,5 m, ale trudno tego dowieść, a pewien inwentarz broni królewskiej (lądowej i okrętowej pospołu) z 1547 mówi o długich i krótkich pikach [Hildred, op. cit. str.717/718]. „Pół-lansjerów” na lądzie, maszerujących osobno od piechociarzy z długimi pikami, przedstawia ryt z 1581 r. [Arthur Nelson, The Tudor Navy 1485-1603, London 2001, str.86]. Termin pół-pika pojawił się zapewne najpóźniej około 1590, skoro był już używany w książce wydanej w 1599 [Wayne Robinson, The Half-pike, i leksykony]. Ich żeleźca miewały długość 203 mm, średnice drzewca (zaraz za tuleją) 25 mm [Hildred, op. cit. str.735]. Drzewca te niemal bez wyjątku robiono z jesionu. Jest oczywiste, że krótsze piki musiały sprawdzać się lepiej na zatłoczonych i ciasnych pokładach okrętów wojennych, co potwierdza późniejsza praktyka. Na początku XVI w. expressis verbis doceniono rolę pik podczas walk morskich w odpieraniu oddziałów abordażowych [Hildred, op. cit. str.718], trudno jednak przypuszczać, by nie dostrzegli tego już dużo wcześniej zbrojni wyposażeni w długie włócznie. Mamy zresztą wspominany obraz bitwy pod Zonchio w 1499 r., gdzie załoga weneckiej karaki broni się przed abordażującymi, spychając ich włóczniami czy pikami. Kompletnej nieprzydatności długiej broni drzewcowej w bezpośredniej walce wręcz także nie mogli przeoczyć ani średniowieczni, ani nowożytni żołnierze, czegokolwiek by nie wypisywały źródła. Charakteryzując uzbrojenie załóg na okrętach śródziemnomorskich w XVI w. John Francis Guilmartin (Galleons and galleys, London 2002, str.54) wymienia „miecze” oraz – jako najczęstszą broń drzewcową – pół-piki, glewie i halabardy. W innej pracy ten sam autor wyraża się jeszcze dobitniej: „W wojnie lądowej istniała znaczna rozmaitość pomiędzy narodami obszaru Morza Śródziemnego odnośnie typów broni siecznej, formacji taktycznych ich używających oraz wielkości i masy noszonego uzbrojenia ochronnego. Wiele czynników powodowało jednak wyrównywanie się tych różnic w wojnie morskiej. Ciasnota walki okrętowej utrudniała używanie szeregu z najgroźniejszych broni lądowych, zwłaszcza piki. Turcy, mieszkańcy północnej Afryki, Hiszpanie i Wenecjanie pospołu wykorzystywali halabardy, pół-piki i bardziej egzotyczną broń drzewcową umiarkowanej długości (np. pole-axes) [John Francis Guilmartin, Gunpowder & galleys, London 2003, str.152]. Na jednym z obrazów bitwy pod Lepanto mamy członków załóg z pikami nie dłuższymi niż halabardy, gdy na innym hiszpańskie wojsko tylko transportowane okrętami do akcji na lądzie, dysponuje pikami ogromnej długości.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6202
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Wto 7:37, 03 Wrz 2013    Temat postu:

U) Halabardy miały zwykle 2-2,3 m długości, dzięki czemu żeleźce znajdowało się nad głową niosącego taką broń żołnierza. Używano ich szeroko w całej Europie od XV w., niekiedy do późnej fazy wieku XVII. Jednak Anthony Roll z 1545 czy 1546 nie wymienia żadnej na stanie uzbrojenia angielskiej floty [Hildred, op. cit. str.719]. Chyba znaleziono szczątki jednej na wraku Mary Rose – smukłe jesionowe drzewce o średnicy od 30 mm pod mosiężnym pierścieniem do 38 mm na dolnym końcu, z czubkiem (wchodzącym w tuleję żeleźca) o długości 289 mm [tamże str.736]. Guy Wilson i Alexzandra Hildred przypuszczają, że w tym przypadku chodziło o zdobioną broń osobistą, aczkolwiek nie mogą wykluczyć innych typów, np. pole-axes. Co zresztą, z uwagi na bliskie pokrewieństwo, nie ma praktycznego znaczenia. O tym, że halabardy trafiały się w XVI w. na okrętach świadczy namalowanie na swoim galeonie przez słynnego konstruktora Matthew Bakera około 1586 r. jednego halabardzisty, pokazanie kilku halabardzistów na hiszpańskich galerach i łodziach atakujących Azory w 1583 r. (na anonimowym malowidle ściennym z ok. 1585 r.), a także na wielkich okrętach Henryka XVIII około 1545 r., dalej na okrętach obszaru Morza Śródziemnego.

Oszczepy były lekkimi włóczniami przeznaczonymi do rzucania, na Wyspach Brytyjskich wyposażonymi w haczykowate groty, często upierzonymi. Jak pisałem wcześniej, angielska nazwa dart, wyróżniająca tę specyficzną formę o wyglądzie wielkiej, ciężkiej strzały, od innych, bardziej typowych oszczepów (javelin – w stosunku do których niektóre źródła podkreślają brak żelaznych grotów, lecz inne temu przeczą), nie znajduje chyba odpowiednika w nazewnictwie polskim. Oszczepy marsowe są wymieniane w Anthony Roll i były prawdopodobnie rzucane z bocianich gniazd okrętów. Na Mary Rose miały może średnicę 35-40 mm, wykonane zostały jedne z jesionu, inne z leszczyny [Hildred, op. cit. str.740]. Owe darts miały drewniane lotki [David Childs, Tudor Sea Power. The Foundation of Greatness, Barnsley 2009, str.81]. Na okrętach pierwszej połowy XVI w. liczono je na tuziny (np. 9-57 tuzinów w zależności od wielkości okrętu). Część z nich była wykorzystywana do miotania środków zapalających. Nie stanowiły broni charakterystycznej tylko dla Anglików – widać je miotane z bocianich gniazd przez Wenecjan w bitwie pod Zonchią w 1499 r. obok zwykłych, grubych oszczepów bez grotów (te ostatnie prawdopodobnie w postaci żelaznych gads).
Wizerunki owych wielkich strzałek, bardzo specyficznych dla broni okrętowej, już przedstawiałem w części dotyczącej XV w. Trudno powiedzieć, czy ich większe teraz zróżnicowanie naprawdę wypływało z nowych form wykształconych w XVI w., czy po prostu odzwierciedla dużą liczbę źródeł (rys.14).

W XVI w. „miecze” mogły być wciąż średniowiecznymi mieczami w naszym, wąskim rozumieniu tego słowa, ale już także (przede wszystkim) rapierami [ilustracje takiej broni z Mary Rose np. u Hildred, op. cit. str.741,743,756-760, 764-768,770, Plate 6,7; u Childsa, op. cit. str.82; u Petera Marsdena (ed.), Mary Rose. Your Noblest Shippe, Portsmouth 2009, str.328], [inne z epoki przy boku żeglarzy u Konstama, op. cit. str.87,108,109,113,137,192; podobnie u Sama Willisa, Fighting Ships from the Ancient World to 1750, London 2010, str.103; u Guilmartina, Galleons & galleys, str.140], pałaszami [Stephen Bull, An Historical Guide to Arms and Armour, str.105], a być może nawet szablami [zdaniem Johna Hewitta, op. cit.]. W połowie XVI w. ta broń przyboczna nadal nie należała do wyposażenia okrętu, stanowiła osobistą własność członków załogi, przynajmniej na okrętach angielskich [Hildred, op. cit. str.744].
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6202
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Śro 8:56, 04 Wrz 2013    Temat postu:

V) Guilmartin twierdzi [Galleons & galleys, str.54], że „broń sieczna była na okrętach generalnie krótsza i bardziej poręczna niż na lądzie, ale różnice nie były duże, a okręty przewoziły często normalne oddziały wojska”. Jego zdaniem wszyscy żołnierze walczących i współpracujących ze sobą marynarek śródziemnomorskich używali przede wszystkim jednoręcznych „mieczy” konstruowanych zgodnie z tradycją narodową, ale występowały różnice w akcentach. „Hiszpanie i ich niemieccy najemnicy wykorzystywali czasem długie miecze dwuręczne. Jeden z nich dzierżył sam Don Juan de Austria pod Lepanto” w 1571 r. [Gunpowder & galleys, str.152]. Ten egzemplarz, przechowywany w Museo Naval w Madrycie, ma około 1,8 m długości. Wielkie miecze dwuręczne znajdowały oczywiście sporadyczne zastosowanie także na okrętach żaglowych, a chociaż nie znalazłem ich na wizerunkach żaglowców z XVI w. (wypatrzyłem jeden na galerze w bitwie pod Lepanto), to niewątpliwie malowano taką broń używaną podczas bitew morskich schyłku XV stulecia, produkowano i wykorzystywano w wieku XVI, również w postaci bardzo długich rapierów z dwuręczną rękojeścią.
Inni (m.in. Turcy, Wenecjanie) woleli wykorzystywać na morzu lżejszą broń sieczną. Jeśli wierzyć bez zastrzeżeń obrazowi przedstawiającemu bitwę pod Zonchio w 1499 r., ci pierwsi mieli broń sieczną (o szerokich głowniach) prostą i wygiętą szablowo, zaś żołnierze wynajmowani przez Wenecjan - tylko prostą, z reguły w formie tasaka.
Trudno jednak określić w konkretnych liczbach, jak to „miniaturyzacja” morska miała się do najczęściej spotykanych egzemplarzy „lądowych”. Jedyny kompletny „miecz” wydobyty z wraka Mary Rose ma długość całkowitą 1005 mm, przy głowni długości 865 mm (szerokości u nasady 1,6 cm) i rękojeści długiej na 83 mm [Hildred, op. cit. str.751,756]. Zdaniem Gradowskiego i Żygulskiego (op. cit. str.32/33) rapiery miały głownie długości 100-125 cm, szerokości u nasady 2-3 cm, a skądinąd wiemy o zakazie (z 1557 r.) noszenia w Anglii rapierów o klindze dłuższej niż 1143 mm. Jest sprawą wręcz karkołomną wyciąganie ogólnych wniosków na podstawie jednego egzemplarza, aczkolwiek faktycznie 865 mm na 16 mm wobec 1000-1250 mm na 20-30 mm to wartości wyraźnie mniejsze. Tym niemniej wśród zachowanych rapierów „lądowych” znajdują się m.in. sztuki o odpowiednio długości głowni i szerokości w mm: 980 x 27, 950 x 27, 815 x 36 [Eduard Wagner, Hieb- und Stichwaffen, Prag 1975], 887 x 42 [Grabowska, op. cit. str.80], więc tym bardziej wskazana jest wstrzemięźliwość przy wnioskowaniu.

Bardzo popularne wśród załóg okrętowych były długie sztylety. Jednak taki sztylet nie musiał mieć wąskiej, szydłowatej klingi – bywały głownie bardzo szerokie, jedno- (na ogół) lub dwusieczne, więc odróżnienie długiego sztyletu od krótkiego miecza czy rapiera może być problematyczne. Wśród żeglarzy angielskich szczególne upodobanie zdobyła w połowie XVI w. forma (znana od drugiej połowy XIV w.) zwana ballock dagger (od ball = jądro, ock, ox = wół). Wątpliwe, aby specjalnie przeważała nad innymi sztyletami walorami użytkowymi – fascynację wzbudzała tylko niedwuznacznie falliczna postać rękojeści, bardzo uderzająca. Wykorzystywano też szeroko inne, także krótsze sztylety. W XVI w. walka z trzymaniem rapiera w prawej ręce i specjalnego puginału (lewaka) w drugiej była w ogóle uważana za „stylową”, zwłaszcza we Włoszech i Hiszpanii. Z wraku hiszpańskiego żaglowca San Pedro, który zatonął w 1596 r. na Bermudach, wydobyto długie rapiery i lewaki, wchodzące w skład uzbrojenia żołnierzy na pokładzie [George F. Bass (ed.), Ships and Shipwrecks of the Americas, London 1996, str.89/90].

Łuki w połowie XVI w. stanowiły na okrętach niektórych państw nadal niezwykle ważną i wysoce cenioną broń. Między innymi mam tu na myśli Turcję i państewka jej północnoafrykańskich wasali. Szeroko znane obrazy przedstawiające bitwę pod Lepanto w 1571 r. – jak np. monumentalne dzieło, którego autorem był współczesny wydarzeniu Andrea Michieli Vicentino – trochę przesadzają, dając strzelcom chrześcijańskim w stu procentach uzbrojenie w muszkiety, a strzelcom islamskim prawie wyłącznie (poza paroma janczarami) uzbrojenie w łuki refleksyjne, jednak nieźle pokazują trend ogólny. Być może – pomijając już wielkie, rzeczywiste zalety kompozytowych łuków refleksyjnych w rękach ludzi szkolonych w ich użyciu prawie od urodzenia - w przypadku samego imperium tureckiego częściowo odpowiedzialne za to były trudności gospodarcze i sposób mobilizacji armii „obywatelskiej” z określonych grup społecznych przychodzących z własnym, tradycyjnym uzbrojeniem.
Lecz korsarze/piraci z północnoafrykańskich galeot całkiem świadomie obsadzali swoje lekkie jednostki strzelcami, z których każdy miał zarówno arkebuz (escopeta), jak łuk kompozytowy [Guilmartin, Galleons & galleys, str.60; Gunpowder & galleys, str.164], aby wykorzystać zalety i wyeliminować wady obu broni (zob. niżej). Podobnie – aczkolwiek niezupełnie tak samo - czynili w XVI w. Wenecjanie [Strickland, Hardy, op. cit. str.399; Guilmartin, Galleons & galleys, str.59/60; J. Hale, Men and Weapons: the Fighting Potential of Sixteenth Century Venetian Galleys, London 1985; Frederic Chapin Lane, Venetian Ships And Shipbuilders Of The Renaissance, Baltimore 1934, str.167]. Dla tych, którzy opierając się na materiale dotyczącym armii lądowych większości państw zachodniej i środkowej Europy widzą (w zasadzie słusznie) prostą drogę rozwojową: łuk>kusza>ręczna broń palna, sporym zaskoczeniem może być informacja, że nie tylko na okrętach angielskich, ale i weneckich to właśnie łuk wyparł kuszę!!! Jak zwykle, sprawa nie jest oczywiście prostym i identycznym następstwem wyższości jednej broni nad drugą, oderwanym od otaczającej rzeczywistości (znacznie wybiegającej poza samą technikę).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6202
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Czw 6:58, 05 Wrz 2013    Temat postu:

W) W Anglii „długie łuki”, przede wszystkim cisowe, ale wykonywane też z wiązu górskiego (brzostu; Ulmus glabra) [Hildred, op. cit. str.579,580; Strickland, Hardy, op. cit. str.4], wymagały szczególnych ludzi do ich skutecznego wykorzystywania. Nie tylko szkolonych i szkolących się latami od wczesnego dzieciństwa, lecz również – czego dowiodły szkielety z Mary Rose – znacznie wyższych i silniej zbudowanych od przeciętnych mieszkańców ówczesnych Wysp Brytyjskich. Jak twierdzi Arthur Nelson [op. cit. str.41], pochodzili głównie z wiejskich okręgów w hrabstwach zajmujących pogranicze Anglii i Walii, należeli do warstwy wolnych chłopów, ale w XVI w. byli już praktycznie dobrze opłacanymi zawodowcami. Bez nich długie łuki niewiele mogły zdziałać, jak prędko przekonali się także Anglicy. Chociaż w legendach i balladach powtarza się fraza o łukach z „dobrego angielskiego cisu”, najlepszy materiał sprowadzano do Anglii z krajów południowych, zwłaszcza z północy Włoch. Rosnące tam cisy dawały drewno o ściślejszej strukturze, drobniejszych słojach, a przez to bardziej giętkie i silniejsze. Ceniono też drewno cisowe z Hiszpanii, Austrii, Szwajcarii, Polski i Skandynawii [Childs, op. cit. str.79; Hildred, op. cit. str.627; Strickland, Hardy, op. cit. str.16]. Już w 1510 Henryk VIII zabiegał o zakup 40 tysięcy łuków weneckich [Childs, op. cit. str.79; Strickland, Hardy, op. cit. str.16]. W 1547 r. Tunstall informował, że „w ostatnim czasie wzrosła zmowa (?) mieszczan Gdańska, którzy przejęli w swoje ręce wszystkie łęczyska znad Bałtyku”, dawniej łatwo dostępne i tanie, i przez to teraz w Anglii „występuje wielki ich brak” [G. Phillips, The Anglo-Scottish Wars, 1513-1550, Woodbridge 1999, str.81]. Na dużych żaglowcach angielskich było po kilkaset łuków (czasem ponad 200), na najmniejszych jednostkach wiosłowych – po 20, z grubsza tyle samo co pik lub gizarm [Hildred, op. cit. str.580]. W 1514 inwentarz uzbrojenia Mary Rose wymieniał 143 łuki i ponad 504 pęki strzał (co prawdopodobnie oznacza ponad 12 tysięcy sztuk strzał przy 24 strzałach na pęk) [Friel, op. cit. str.150]. Długość łuków znalezionych na Mary Rose waha się od 1839 do 2113 mm. Strzały miały długość 667-880 mm (najczęściej z zakresu 755-854 mm), a wykonywano je zazwyczaj z topoli, brzozy, olchy, dużo rzadziej z wierzby, jesionu, bzu czarnego, grabu, głogu, orzecha włoskiego, zupełnie wyjątkowo z wiązu górskiego. Długość gęsich lotek na zabytkach wynosi 178-229 mm, przy czym - zdaniem Alexzandry Hildred, Keitha Watsona, Marka Hopkinsa, Adama Jacksona i Johna Wallera - 178 mm wydaje się optymalne do użytku bojowego, a 183 mm maksymalnie osiągalne z gęsi. Strzelano nimi najprawdopodobniej na odległość około 250 m. Najcięższe strzały, zdolne do przebijania niektórych zbroi płytowych (na małych odległościach, o ile się z tych zbroi nie ześlizgiwały), ważyły 100-115 g i musiały być wystrzeliwane przez najsilniejszych, wytrenowanych łuczników z łuków o największym uciągu (60-75 kG), a najwyższą skuteczność przejawiały na dystansach 18-91 m. W XVI w. groty ze stali stanowiły normę. Zresztą o hartowaniu grotów strzał mówił już akt parlamentu w 1406 r. Średnica strzał u nasady grota wahała się między 10 a 12,5 mm, na pozostałym odcinku od 8 do 14 mm. Oczywiście dla lekkozbrojnych łuki były bardzo niebezpieczne na prawie każdą odległość, na którą sięgały celu. Cięciwy długich łuków angielskich sporządzano najczęściej z konopi (najlepiej włoskich) i gumowano lub pokrywano klejem wodnym; rzadziej robiono je z jedwabiu, lnu, poziewnika szorstkiego oraz krzyżówki konopi i poziewnika [Hildred, op. cit. str.631 i dalej].
W Anglii wyparcie kusz (bardzo cenionych przez Plantagenetów) przez łuki (nigdy nie stuprocentowe na okrętach i w twierdzach!) trzeba wiązać nie tylko z szybkostrzelnością, niezawodnością, celnością oraz skutecznością łuków o wielkiej sile naciągu, ale także z istnieniem całej, specyficznej klasy społecznej (z której wybierano i ćwiczono latami łuczników o szczególnych walorach fizycznych) oraz z sukcesami odnoszonymi na lądzie przez mieszane formacje. Dlaczego jednak stało się to również w Wenecji, która jako jedna z pierwszych republik włoskich (obok Genui) oparła siłę załóg swoich galer i żaglowców właśnie na kusznikach?! Znowu bezpośrednie zestawienie zalet i wad obu rodzajów broni miotającej było tylko jednym z elementów wyjaśniających ten pozorny zgrzyt w ładnie rysowanej ścieżce rozwoju. Jeszcze na ilustracji pochodzącej z napisanego w 1460 r. przez Roberto Valturio traktatu De Rei Militari, pokazującej dość osobliwą galerę z masztem wyposażonym nie tylko w zwyczajne bocianie gniazdo, wypełnione tłumem zbrojnych, lecz i rodzaj wieży bojowej z pancerników XX w. (aczkolwiek drewnianej), mamy niemal równorzędną reprezentację strzelców z ręczną bronią palną i kuszników, bez żadnego łucznika [reprodukowana np. u Guilmartina, Galleons & galleys, str.52]. Widzimy trzech żołnierzy strzelających właśnie z ręcznych puszek i czterech celujących z kusz. A jednak już w 1490 r. Wenecja rezygnowała z kusz na rzecz ręcznej broni palnej, w 1508 uzbroiła w nią swoją nowo utworzoną milicję [Strickland, Hardy, op. cit. str.399], zaś w 1518 Rada Dziesięciu nakazała całkowitą rezygnację z kusz na galerach wojennych. Chociaż „beneficjentem” zaniku kusz miała być przede wszystkim broń palna [Guilmartin, Gunpowder & galleys, str.159,185], to na początku XVI w. żądano od arsenału weneckiego produkowania 100 łuków rocznie [Lane, op. cit. str.167]. Mimo posiadania u siebie i na wybrzeżach Dalmacji znakomitego cisu, Wenecjanie przeszli na kompozytowe łuki refleksyjne [Guilmartin, Galleons & galleys, str.59/60; Hale, op. cit.]. One także wymagały bardzo długiego szkolenia użytkowników i ich selekcji pod względem siły fizycznej, ale – w przeciwieństwie do długich łuków angielskich i wykorzystywanych z konia wschodnich łuków refleksyjnych – nie wiązały się z żadną formacją społeczną czy sposobem życia. Decyzja ta wynikała bezpośrednio z rozwoju... ręcznej broni palnej!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6202
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Pią 9:04, 06 Wrz 2013    Temat postu:

X) Kiedy ręczna broń palna pojawiła się w XIV w., w niczym jeszcze nie przewyższała ani kusz, ani łuków. Jednak już w następnym stuleciu zaczęła być groźna z uwagi na siłę rażenia. Na początku XVI w. kula z arkebuza osiągała energię początkową 1150 dżuli (!), wartość absolutnie nieosiągalną dla ówczesnych długich łuków czy ręcznych kusz. Współczesne próby wykazały, że ciężki arkebuz XVI-wieczny o kalibrze 15 mm przebija z odległości 100 m milimetrową płytę ze stali niskowęglowej, wydatkując energię o wartości 1750 dżuli, a muszkiet z zamkiem kołowym przebijał na tę odległość blachę o grubości 2mm. Niemiecki arkebuz z zamkiem lontowym, z około 1600 r., przebił szturmak od przodu i wyszedł po przebiciu tyłu, a XVI-wieczne napierśniki (inna sprawa, że nie najwyższej jakości) były przebijane przez każde dwie kule na trzy [Williams, The Blast Furnace and the Mass-Production of Plate Armour; P. Krenn, Was leisten die alten Handfeuerwaffen?; Blackburn i inni, Head Protection; Grancsay, Just How Good was Armor?; - ja „z drugiej ręki”, za Strickland, Hardy, op. cit. str.399]. Teraz przed administratorami XVI w. stanęła kwestia porównania owych arkebuzów z dotychczasową ręczną bronią miotającą. Podstawową zaletą kuszy była wielka siła przebicia przy małej odległości celu (wg Payne-Gallweya, The Crossbow, str.10, mogło to być bez problemu 275 m przy zwalczaniu ludzi bez pancerzy, ale Guilmartin, Gunpowder & galleys, str.155/156 podkreśla, że względem przeciwnika w zbroi płytowej wstrzymywano się z oddaniem strzału aż dystans spadł co najmniej poniżej 65 m. Pomijając superciężką broń oblężniczą, nawet bełt wystrzelony z kuszy stalowej, o maksymalnym zasięgu 350-365 m, już po 135 m tracił większą część swojej energii na skutek oporu aerodynamicznego i drgań nierozerwalnie związanych z ówczesnymi metodami uwalniania cięciwy i jej nacisku na końcówkę pocisku); również bardzo ważną zaletą był brak potrzeby dłuższego szkolenia strzelca i nadzwyczajnej siły fizycznej. Podstawowe wady stanowiły – niska szybkostrzelność, spory ciężar, słaba celność, duża komplikacja i związana z tym zawodność mechanizmów naciągu, potrzeba miejsca do naciągania i czasem podpór do strzelania, brak poręczności. Rozwiniętą broń palną cechowały prawie te same wady (tempo strzelania było może nawet jeszcze trochę gorsze, ale nie w drastyczny sposób – tu zresztą panują spore rozbieżności między specjalistami), a równocześnie większa siła przebicia, przy prostocie wpływającej na znaczną niezawodność. W rezultacie kusze niewiele miały wobec arkebuzów do zaoferowania, będąc na dodatek (w wersji stalowej) często trochę droższe! Guilmartin słusznie też zwraca uwagę, że baza społeczna kuszników i arkebuzerów była identyczna – ci, którzy nie mieli czasu, pieniędzy i siły by szkolić się w skutecznej obsłudze broni rycerskiej lub łuków (długich i refleksyjnych), najpierw preferowali kusze, a teraz przerzucali się stopniowo na dające większą siłę rażenia, tańsze i wymagające równie krótkiego przeszkolenia arkebuzy. Tymczasem podstawowa zaleta łuku – szybkostrzelność – i poboczne (lekkość, niezawodność, łatwość obsługi, celność, poręczność w noszeniu i przechowywaniu) w niczym nie straciły na tle charakterystyki broni palnej na tym etapie rozwoju. Wykorzystując lekki łuk refleksyjny Wenecjanie potrzebowali silnych użytkowników szkolonych przez lata [niektóre zachowane egzemplarze mają siłę naciągu od 27 do 50 kG, a uważa się, że dawniejsze mogły mieć i 68 kG], jednak nie aż tak selekcjonowanych pod względem warunków fizycznych jak w przypadku stosowania długich łuków angielskich, a dając go ludziom przeznaczonym do służby okrętowej nie musieli narzucać im od dziecka koczowniczego trybu życia na koniach. Potworzyli więc mieszane załogi na swoich okrętach. Część ludzi miała arkebuzy (potem muszkiety), co zapewniało wielką siłę rażenia salwy. Kiedy strzelcy ładowali broń, łucznicy wykorzystywali swoją broń do zasypywania wroga chmarami strzał, dającymi znaczną przewagę przy odpieraniu abordażu albo otwieraniu drogi do własnego (pod warunkiem, że ta faza walki nie trwała na tyle długo, by łucznicy ulegli zmęczeniu, które arkebuzerom/muszkieterom nie groziło). Zatem energię uderzenia pocisków zdolnych przebić lekkie nadburcia, improwizowane osłony, tarcze oraz wiele typów i egzemplarzy zbroi uzyskiwano dzięki arkebuzom i (zwłaszcza) muszkietom, a szybkostrzelność i prawdopodobnie celność (na pewno na lądzie; jak wspominałem, nie wiemy jak celnie dało się strzelać na morzu z kołyszących się pokładów) – dzięki łukom. Zresztą najpotężniejsze z kompozytowych łuków refleksyjnych wyrzucały lekkie strzały na odległość nawet 450 m, a ich ciężkie strzały (osiągające dużo mniejszy zasięg) były podobno w stanie przebić z dystansu 90 m prawie każdą zbroję, pod warunkiem uzyskania prostopadłego trafienia. W tej sytuacji na kusze zabrakło miejsca. Oczywiście mówienie o wyparciu kusz przez łuki w rozwiązaniu weneckim jest obarczone pewną nieścisłością – biorąc rzecz dosłownie, kuszników zastąpili arkebuzerzy, a łucznicy się utrzymali i dodatkowo zyskali na znaczeniu. Bardzo dobrze widać to na obrazie przedstawiającym bitwę pod Zonchio, stoczoną w 1499 r. Na dwóch karakach weneckich pokazano – jeśli udało mi się dobrze policzyć – 5 strzelców z łukami refleksyjnymi, 3 z ręczną bronią palną i tylko 2 z zanikającymi kuszami. Wenecjanie rozwijali swój system do połowy XVI w. [Hale, op. cit.; Guilmartin op. cit.], zdaniem niektórych stosowali go jeszcze w bitwie pod Lepanto w 1571 r. (aczkolwiek na wspomnianym obrazie autorstwa Vicentino nie udało mi wypatrzeć żadnego łucznika na flagowej galerze Wenecji). Piętę achillesową takiej koncepcji stanowiła produkcja – wytworzenie kompozytowego łuku refleksyjnego było bardzo żmudnym procesem, o niskiej wydajności, wymagającym wiedzy, staranności i trwającym lata. Po lawinowym wzroście kosztów robocizny stało się to takim samym czynnikiem eliminującym, jak w przypadku armatnich kul kamiennych. W zachodniej Europie trudno też było o jeden ze składników kompozytu – róg wystarczającej długości. Poza tym kusznik, arkebuzer, muszkieter mogli strzelać zza zasłony (nadburcia, burty na okręcie, tarcz), a łucznik w chwili strzału musiał się prostować, stanowiąc dla przeciwnika dogodny cel.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6202
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Sob 8:27, 07 Wrz 2013    Temat postu:

Y) W rezultacie inni ograniczali się prawie wyłącznie do szerokiego wprowadzania ręcznej broni palnej, licząc – nie bez racji – na jej stałe doskonalenie. Kusze jednak trzymały się jeszcze jakiś czas, choć w radykalnie malejącej liczbie. Francuzi używali kusz na okrętach do początku XVII w. (wg źródeł weneckich galery francuskie zabierały w 1552 r. 40 kuszników obok 60 arkebuzerów), a i u Hiszpanów, gdzie po 1500 r. arkebuzy szybko wypierały kusze (od 1530 r. rzadko spotykane na hiszpańskich okrętach wojennych), te ostatnie co najmniej do połowy XVI w. zachowały się na żaglowcach pływających przez Atlantyk [Guilmartin, Galleons & galleys, str.58,59; Gunpowder & galleys str.159,185]. Kusze wydobyto z wraku hiszpańskiego żaglowca, który zatonął w pierwszym ćwierćwieczu XVI stulecia na Bahamach [Bass, op. cit. str.64], a także z wraku jednego z trzech hiszpańskich okrętów, które zatonęły u wyspy Padre (Zatoka Meksykańska) w 1554 [Bass, op. cit. str.53/56]. Zdjęcie jednej z tych ostatnich (z wydatną „kozią nogą” do napinania cięciwy) zobaczyć można w łatwo dostępnej książeczce Ospreya „Spanish Galleon 1530-1690” na str.45.
Ciekawe, że wg Donalda H. Keitha kusze te były nieco mniejsze od typowych kusz wojskowych tego okresu, „prawdopodobnie odzwierciedlając adaptację okrętową preferującą łatwość użycia w ograniczonych przestrzeniach kosztem ograniczenia zasięgu” [w: Bass, op. cit. str.56]. Koresponduje to z opisanymi wcześniej opiniami na temat wymiarów broni siecznej i drzewcowej wykorzystywanej na morzu.

Od połowy XVI w. łuki i kusze coraz wyraźniej traciły na znaczeniu także w tych flotach europejskich, które je do tej pory preferowały. Stało się tak nie tylko w wyniku doskonalenia ręcznej broni palnej. Przede wszystkim zmieniała się konstrukcja samych okrętów i ich uzbrojenie w ciężkie działa, które zaczęły coraz częściej rozstrzygać losy bitew. Oczywiście z abordażu w szczególnych okolicznościach nie zrezygnowano praktycznie nigdy, jednak miał on we wstępnej fazie inny charakter. Ludzi byli stopniowo coraz lepiej chronieni, schowani za nadburciami albo pod pokładami. Coraz mniej było celów dla owej chmury strzał, coraz rzadziej nawet najcięższa kusza mogła pokonać istniejące osłony. Dla rozproszenia oddziału obrońców oczekujących abordażu lub powstrzymania abordażujących znacznie skuteczniejsze były salwy z działek relingowych, siekańce wystrzeliwane ze szrotownic, kartacze ładowane do zwykłych dział. Specjaliści od łuków i kusz często zapominają o tych uwarunkowaniach ogólnych, skupiając się na rzeczach ściśle związanych z analizowaną przez nich bronią. Dla Anglii podkreślają zanik warstwy społecznej, z której rekrutowano łuczników, niechęć do żmudnego szkolenia, której nie mogły przezwyciężyć dekrety popierające produkcję i wykorzystywanie łuków (Elżbieta I wydała taki jeszcze w 1591 r.), narastające trudności surowcowe. Oczywiście łuki nie zniknęły z pokładów angielskich okrętów natychmiast. Drake używał ich z wielkim powodzeniem w 1579 r., ekspedycja wybierająca się w 1595 r. do Indii Zachodnich zabrała 174 łuki z 340 pękami strzał, czyli zapewne 8160 strzał (ale też już 520 ciężkich muszkietów i 220 lżejszych caliverów), a z początkiem XVII w. stało się jasne, że brak jest ludzi wyćwiczonych w strzelaniu z długich łuków [Childs, op. cit. str.80]. Hiszpanie zabierali kusze na okręty operujące na Karaibach, ponieważ broń ta lepiej nadawała się do polowania w wilgotnych lasach na nagich Indian [Bass, op. cit. str.64], ale oddziały abordażowe na okrętach „Niezwyciężonej” Armady w 1588 r. uzbrojono w rapiery, pół-piki, muszkiety i arkebuzy. Podobną aranżację powtarzały zarządzenia z końca XVI w. O kuszach już nic nie słychać.

Wśród ręcznej broni palnej inwentarz Mary Rose z 1514 r. wymienia 91 hakownic („hacbusshes”) [trzeba jednak dodać, że Alexzandra Hildred opisuje specjalny typ „hackenbusche” jako „haquebushe a’croc” z żelaznym hakiem [op. cit. str.544], który dopiero byłby – biorąc dosłownie – hakownicą], 900 pocisków ołowianych do hakownic oraz środki do zrobienia większych ilości tych pocisków. Anthony Roll z 1546 r. wymienia dla tego okrętu 50 sztuk ręcznej broni palnej oraz 1000 ołowianych pocisków do nich (jednak wobec 250 długich łuków i około 9600 strzał). Dla całej floty angielskiej daje od 1 do 100 sztuk ręcznej broni palnej (handgonnes) na okręt. Od późnej fazy XVI w. (np. 1588 r.) najbardziej popularne były u Anglików muszkiety z kolbą w kształcie rybiego ogona i z zamkiem lontowym, które przetrwały nawet do drugiej połowy następnego stulecia. W XVI w. pojawiły się też pistolety, na razie w bardzo skromnych ilościach. W pierwszej połowie tamtego stulecia chętnie używano pistoletów z kolbą w kształcie rybiego ogona, ale w latach 1570-tych zaczął dominować typ „puffer” z dużą kulą na końcu stopy kolby. Na Mary Rose odnaleziono włoskie arkebuzy z 1544 i 1545 r., z lontowym zamkiem zatrzaskowym, jeden z ośmioboczną lufą. Tym niemniej o jakiejś standaryzacji można mówić dopiero pod koniec XVI w. Lufy były przede wszystkim żelazne, ale trafiały się i brązowe. Waga tych hakownic i arkebuzów wahała się od 4,1 do 22,5 kg, większość wymagała więc podpórek, widełek, strzelania z oparciem o nadburcie. Na okrętach występowały hakownice, arkebuzy, półhaki. Jedyny dający się dobrze zmierzyć egzemplarz z Mary Rose miał ośmioboczną lufę o długości około 1350 mm, o średnicy zewnętrznej 16 mm i kalibrze 12 mm (inny miał kaliber 13 mm; jeszcze inny też miał ośmioboczną lufę); musiały być też większego kalibru, skoro do tego 12-milimetrowego używano stempla o średnicy 9 mm, a znaleziono też stemple o średnicach 12 i 13 mm. Prawdopodobnie standardowy kaliber wynosił 12,7 mm, ale z rozpiętością rzeczywistych kul sięgającą od 7 do 19 mm. Większość pocisków do broni ręcznej robiono z ołowiu, bardzo rzadko można było jednak spotkać też pociski żeliwne. Trzy podobne egzemplarze z angielskiej zbrojowni królewskiej (nie z Mary Rose) mają ośmioboczne lufy długości prawie 1020 mm i kalibry od 0,44 cala (11,18 mm) do 0,47 cala (11,94 mm) [Friel, op. cit. str.150/151; Hildred, op. cit. str.537-552].
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6202
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Nie 8:04, 08 Wrz 2013    Temat postu:

Z) W armii angielskiej krótko po połowie XVI wieku do arkebuza dołączył [Bull, op. cit. str.87] i jakoby [KG] w drugiej połowie tego stulecia zastąpił go w roli standardowej broni palnej [Konstam, op. cit. str.92] tzw. „caliver”, czyli podobna broń o nieco większym kalibrze, której główną zaletą było dość ścisłe utrzymywanie jednej średnicy przewodu lufy we wszystkich egzemplarzach. Calivery były lżejsze od ówczesnych muszkietów i odznaczały się mniejszą siłą rażenia (w tym mniejszą zdolnością przebijania blach zbroi) [Bull, op. cit. str.124; Konstam, op. cit.], ale za to zużywały mniej prochu – źródło z epoki twierdzi, że z funta prochu można było wystrzelić z calivera 20-30 razy, a z muszkietu tylko 8-12 razy. Tym niemniej z tym zastąpieniem muszkietu to chyba gruba przesada, skoro ekspedycja wybierająca się w 1595 r. do Indii Zachodnich zabrała ze sobą 520 muszkietów i tylko 220 caliverów! [Childs, op. cit. str.80]. Nic o tym nie wiem, aby ktoś pokusił się o sformułowanie polskiej nazwy calivera. Prawdopodobnie bronioznawcy nie widzą takiej potrzeby, uważając go za lżejszy wariant muszkietu (takiego jak muszkiet dragoński) czy udoskonaloną wersję arkebuza. Jeśli jednak ktoś z kolegów zna specjalną nazwę polską (albo inną niż angielska), chętnie ją poznam. [Liczę m.in. na Ramonda, o którego zainteresowaniu księciem Maurycym Orańskim czytałem – książę opisywał takie formacje, których uzbrojenia ja jednak nie znam z oryginału, tylko z tłumaczenia dokonanego w 1607 r. na angielski – „The Exercise of Armes, for Calivers, Muskettes, and Pikes”]. PRZYPIS: dzięki uprzejmości pana Michała Paradowskiego (autora m.in. "Studiów i materiałów do historii wojen ze Szwecją 1600-1635") wiem już, że w innych armiach calivery traktowano jako udoskonalone arkebuzy i tak nazywano.

Ogólnie muszkiety w drugiej połowie XVI w. miały lufę kalibru 18-22 mm i strzelały kulami o masie 50-60 g na skuteczną odległość 100-200 m [Roman Matuszewski, Muszkiety, arkebuzy, karabiny..., Warszawa 2000, str.23]. Na okrętach hiszpańskiej Armady w 1588 r. około połowa żołnierzy na pokładach wyposażona była w ręczną broń palną, a jej ogień odgrywał ważną rolę w starciu z bliska. Piechota na okręcie dzieliła się na oddziały stacjonujące na pokładzie dziobowym (grupa najważniejsza, złożona z najbardziej doświadczonych ludzi), na śródokręciu, na pokładzie rufowym i na rufówce. Jeśli się dało, trzymano też pod pokładem rezerwę do użycia jako oddział abordażowy lub do odparcia abordażu. Każdy z oddziałów na górze rozpoczynał swój udział w walce przez otwarcie ognia z dwóch linii muszkieterów i arkebuzerów – pierwsza strzelała nad nadburciem, druga ładowała za nimi broń. Żołnierze przeznaczeni do walki z bliska trzymali się z dala od ognia, po drugiej stronie pokładu lub pod nim. Po zarządzeniu abordażu zbierali się zwykle na pokładzie dziobowym. Zgodnie z wytycznymi sformułowanymi dla Armada de la Guardia (główna hiszpańska flota kontynentalna) pod koniec XVI wieku, oddziały abordażowe powinny składać się z ludzi uzbrojonych w miecz i tarczę, chuzos (pół-piki) i arkebuzy w równych proporcjach. Każdemu atakowi powinno towarzyszyć rzucanie broni zapalającej i granatów. Podobne instrukcje wydane w 1630 r. też mówiły o takiej mieszaninie zbrojnych w różną broń dowodząc, że owa praktyka nadal trwała a początku XVII w. [Konstam, op. cit. str.55].
Dokumenty hiszpańskie z czasu ekwipowania „Niezwyciężonej” Armady wymieniają arkebuzerów (obok pikinierów) oraz ręczną broń palną zwaną mascolos – podobno wielkie arkebuzy [Les trésors de l’Armada, Paris 1971, str.17]. Robert Sténuit wydobył z wraków okrętów Armady także muszkiety.
Na hiszpańskich galeonach państwowych wożących z Ameryki dobra zasilające głównie skarbiec królewski (a faktycznie znikające w postaci złota, srebra i gotówki w skarbcach niderlandzkich, włoskich oraz bawarskich bankierów, także francuskich, włoskich kupców), stałe załogi były zaopatrywane w broń przez króla. Arkebuzy, muszkiety i inna broń ręczna żołnierzy piechoty (w gruncie rzeczy „morskiej”) stanowiła wyposażenie żaglowca [Carla Rahn Phillips, Six Galleons for the King of Spain, Baltimore 1992, str.148] Zdaniem Guilmartina hiszpańskie muszkiety używane na okrętach w XVI w., ważące minimum 18 funtów, miały kaliber około 18-21,5 mm, czasem do 23 mm, zaś arkebuzy – około 15 mm. Muszkietów mogli używać jedynie wybrani, wysocy i bardzo silni ludzie. Celność nie była imponująca – trafienie wybranej osoby przez pojedynczego strzelca (używającego broni gładkolufowej) z odległości 73 m jeszcze w epoce napoleońskiej uchodziło za spory wyczyn. Lecz ich przewaga nad arkebuzami, łukami czy kuszami polegała na wielkim zasięgu skutecznym i ogromnej sile rażenia. Kula miała energię proporcjonalną do masy (a ta do sześcianu średnicy), zaś opór aerodynamiczny wzrastał z kwadratem średnicy. Zatem, upraszczając sprawę, większa kula leciała dalej i dłużej zachowywała znaczną część energii kinetycznej uzyskiwanej przy wystrzale [Guilmartin, Gunpowder & galleys, str.160]. Robert Held [The Age of Firearms, New York 1957, str.39] szacował, że muszkiet hiszpański mógł przebijać zbroje na odległość do 460 m i „samym impetem zatrzymywać każdego trafionego na odległościach dobrze ponad 180 m”. Poza tym owe wypisywane dawno temu przez fanatycznych zwolenników broni białej brednie, jakoby potrzeba było 20 tysięcy wystrzałów, aby kogoś trafić, były i są „bredniami źródłowymi” – w pochodzących z XVI w. relacjach ze starć morskich pełno mamy wzmianek o bardzo skutecznym ostrzeliwaniu z ręcznej broni palnej pokładów przeciwnika, w którym nigdy nie brało udział więcej niż kilkaset osób (z reguły kilkudziesięciu lub kilkunastu), często nie będących w stanie wystrzelić przed abordażem więcej niż jeden raz, a mimo tego osiągających liczne trafienia. Oczywiście nie chodziło o jakieś wyczyny snajperów, przy tej broni nierealne – to efekt strzelania (prawie na oślep) kupy ludzi w inną zbitą gromadę. Przy odległości kilkudziesięciu metrów po prostu nie mogło to nie przynieść efektu. W rezultacie muszkiet świetnie się nadawał do walk oblężniczych i starć morskich, chociaż nie mógł być bronią jedyną i ostateczną.
Turcy wprowadzali na swoje okręty ręczną broń palną wolniej niż większość Europejczyków, ze wspomnianych wyżej powodów ekonomicznych, społecznych i ustrojowych. Jednak z technicznego punktu widzenia ich janczarki i niektóre inne strzelby niewiele ustępowały muszkietom, chociaż niektórzy sądzą, że cechowała je czasem nadmierna długość, wyraźnie obniżająca szybkostrzelność.

Tarcze z odtylcową bronią ręczną wykonywano na zamówienie Henryka VIII od 1544 r. we Włoszech, prawdopodobnie część robiono Anglii. Na Mary Rose odkryto 7 takich egzemplarzy. W czasie tonięcia okrętu (podczas bitwy) wszystkie znajdowały się w ładowni [Hildred, op. cit. str.553-555], więc widocznie załoga nie ceniła ich sobie tak jak król [KG]. Te dziwaczne konstrukcje miały średnicę 440-600 mm, ważyły 4,5-5kg, były wykonywane głównie z drewnianych listewek o grubości 3 mm, kładzionych w 2 lub 3 warstwy poprzecznie do siebie, przykrywanych z zewnątrz stalowymi płytami, a od wewnątrz płótnem wełnianym lub konopnym. W otworze środkowym miały foglerz z zamkiem lontowym i oddzielną komorą prochową, ważący 1,6-2,3 kg, długi na 220-320 mm, o kalibrze lufy 12-16 mm, strzelający ołowianymi kulami. Ta broń jest bardzo dokładnie opisana u Hildred [op. cit. str.553-577] i w wielu innych pracach [np. Brassey’s Book of Body Armor, str.78/79], a ponieważ była charakterystyczna tylko dla floty Henryka VIII, nie warto się o niej tu rozpisywać.


Ostatnio zmieniony przez kgerlach dnia Wto 12:37, 10 Gru 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6202
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Pon 16:57, 09 Wrz 2013    Temat postu:

Ź) Broń zapalająca stanowiła ważny komponent uzbrojenia także w epoce nowożytnej. Zarówno XVI- jak XVII-wieczne podręczniki wojskowości wymieniają liczne typy pocisków utworzonych z użyciem środków zapalających. Mogły być rzucane, wystrzeliwane z dział, łuków i kusz, jakoby także z muszkietów Najczęściej wymienianymi składnikami na rozmaite „patentowane” substancje zapalające były: amoniak, tłuszcz zwierzęcy, arsen, guma żywiczna, okowita, sól morska, wódka, kamfora, jaja, sok z jałowca, olej lniany, rtęć, nafta, olej skalny, smoła, wapno, kalafonia, chlorek amonowy, saletra, kwas siarkowy, siarka, terpentyna, niedestylowane wino, octan miedzi, ocet, wosk i przede wszystkim proch. Płynną mieszaninę umieszczano w lnianym owinięciu, potem w rurach, kulach, workach, dzbanach, garnkach, wieńcach (girlandach) z lnu lub konopi. Mogły być rzucane i wyrzucane samodzielnie, albo jako część składowa strzał, oszczepów, pik. Najpopularniejszą formę stanowiły „trzony ogniowe” czy „rury”, o wymiarach opisywanych w 1563 r. jako: długość 508 mm, obwód 254 mm (średnica 81 mm) oraz 38 mm u nasady długiego drzewca. Biringuccio podkreślał w 1540, że świetnie się nadają do walki na morzu, a oprócz miotania ognia mogą wyrzucać pociski zapalające, a nawet kule kamienne. Granaty/garnki ogniowe wydobyto z XVI-wiecznych wraków odnalezionych koło Alderney, Teignmouth i innych, w tym hiszpańskich. Wg angielskiego „przepisu” z 1587 r. rury ogniowe przygotowywano następująco: „Weź porcję białej kalafonii, porcję kalafonii smołowej, porcję siarki, porcję prochu serpentynowego, dwa funty saletry, porcję oleju rzepakowego, porcję oleju lnianego oraz porcję arszeniku (arsenu); wszystko to stłucz dobrze w moździerzu i dobrze ugnieć, potem zmieszaj je w tym samym, a kiedy będziesz wkładał do swojej rury by odpalić, najpierw musisz wrzucić garść prochu serpentynowego oraz garść lub dwie sproszkowanej kalafonii, następnie ogrzej je przy pomocy swojego podgrzewacza, a potem włóż do środka od 16 do 20 małych kulek owiniętych w papier i przybij je stemplem, a na to daj porcję prochu ziarnistego i ubij ją na papierze twoich kul; na to pójdą dwie lub trzy garści twojej mieszanki wcześniej opisanej, które mocno ubijesz; dalej zaczniesz robić tak samo jak uczyniłeś wcześniej, z prochem serpentynowym, prochem ziarnistym i kulami, ale musisz zmniejszać swoje kule za każdym razem, aby były dwa lub trzy przejścia z kulami, zanim osiągniesz właściwą wysokość; na końcu ostatni papier z kulami połóż na małej ilości prochu ziarnistego i wypełnij je swoją mieszanką i ubij wszystko razem, a kiedy załadujesz rurę po wylot, na wierzch nasyp troszkę prochu serpentynowego i owiń wylot płótnem”. Oszczepy zapalające, o długości zapewne około 2,22 m, robiono z dębu, jodły, buku. Inwentarz wyposażenia Mary Rose w 1514 r. wylicza 74 strzały i kule zapalające. Anthony Roll wymienia w 1546 r. tylko jeden rodzaj broni zapalającej – „wapienne” garnki: duże okręty zabierały ich do sześciu tuzinów, podczas gdy nawet skromne barki wiosłowe miały ich po 24 sztuki. „Wapienny” garnek był garnkiem glinianym wypełnionym substancją zapalającą, składającą się w tym czasie z niegaszonego wapna, siarki i oleju benedyktyńskiego [wg informacji z sieci: olej uzyskiwany przez moczenie cegieł w oliwie z oliwek!]. Receptę powtarza angielski manuskrypt z c.1600 r. dodając wskazówkę, że składniki powinny być w równych ilościach. W 1576 r. niektóre okręty angielskie nie zabierały żadnej broni zapalającej – inne dużą ich rozmaitość. Były to np. piki z substancją zapalającą („fajerwerkami”), takież kule, kije, strzały i „osłonięte ostrza” (cop dart). Jak twierdzi Adrian B. Caruana (z którego The history of English Sea Ordnance 1523-1875, Rotherfield 1994, pochodzi większość przytoczonych tu konkretnych informacji) te ostatnie stanowią zagadkę, ale mogły być małymi strzałami z kulą (z materiałem zapalającym) w miejscu normalnego grotu. Poza tym niektóre okręty uzbrojono w 1576 r. w rury zapalające. Duże strzały (też w formie zapalających) zwane darts, rzucane ręcznie w takielunek przeciwnika lub w dół luków, miały drewniane lotki.
Strzała zapalająca była pociskiem też przybierającym różne formy. Składniki jej substancji zapalającej to proch, siarka i olej, zmieszane razem ze śmietaną (??!-KG) i odgotowane, a następnie zmienione w dość stałą masę, obkładaną wokół drzewca strzały trochę za grotem (angielski opis z 1586 r.). Inny przepis mówił o oleju skalnym, siarce, harpoys [mieszanka żywic, oleju lnianego, łoju, siarki] i drobnym prochu, parowanych razem aż do stopienia i ochładzanych przy formowaniu w masę obkładana wokół strzały i pokrywaną płótnem (angielski tekst z c.1600 r.). Piki i lance ogniowe wydają się być podobne. Wg współczesnych, po zapaleniu już nie dawały się zgasić.
Rura ogniowa była interesującym urządzeniem. „Najlepiej ją opisać jako formę statycznej rakiety z wylotem zwróconym do przodu zamiast do tyłu. Rura ogniowa składała się z dwóch części – korpusu i pręta. Korpus napełniano mieszanką w rodzaju paliwa rakietowego, składającą się z żywicy, siarki, prochu oleju i arsenu, przy okazyjnym użyciu garści małych kul; pręt trzymano w ręce, a kiedy broń odpalano produkowała strumień płomieni i nieregularną serię wystrzałów małych pocisków; podobnie – poza kulkami – do wyrzucania płomieni wylotowych z podstawy rakiety. Można było zostać oślepionym przez dym, spalonym przez płomienie, otrutym arszenikiem lub przebitym przez kulę.” Użycie rur ogniowych przez Anglików jest po raz ostatni odnotowane dla oblężenia Bristolu w czasie Drugiej Angielskiej Wojny Domowej (1648-1649). Przegląd z 1595 r. wymieniał trzy typy broni zapalającej na pokładach angielskich okrętów wojennych: miedziane kule (działowe) z zamkniętą wewnątrz substancją zapalającą – 140 sztuk; rury zapalające – 59 sztuk; kule ogniowe – 58 sztuk. [Hildred, op. cit. str.519-521,526-528; Adrian B. Caruana, op. cit., vol. I, str.194/196,204; Friel, op. cit. str.150; Childs, op. cit. str.81]. Na podstawie obrazu bitwy pod Zonchio w 1499 r. można przypuszczać, że Turcy wykorzystywali rury ogniowe na swoich karakach już w tamtym okresie lub niewiele później.


Rozmaite środki zapalające używane lub uważane wówczas za możliwe do użycia na pokładach okrętów. Od lewej u góry wielka strzałka rzucana, piki ogniowe; po prawej u góry dzban i garnek zapalający, kula ogniowa; niżej worek zapalający, strzała zapalająca. U dołu po lewej rura ogniowa, po prawej dwa wieńce zapalające.


Broń do miotania środków zapalających. Na całościowym rysunku po lewej u góry mamy od lewej garnek zapalający umieszczony w procy, 2 strzały zapalające o innej konstrukcji niż pokazane na poprzedniej ilustracji, kolejny garnek w otwartej procy, cały zestaw garnków ogniowych. Po prawej łuk do wystrzeliwania strzały zapalającej. U dołu służące do tego samego celu kusza i muszkiet. Całkiem po prawej na dole żeglarze z tureckiej karaki, uzbrojeni w rurę ogniową (którą udało im się podpalić nie tylko nieprzyjacielski, ale i swój okręt). Wszystkie rysunki „źródłowe”, co wg aktualnej mody, która zapanowała wśród polskich studentów historii, oznaczać ma „bezwzględnie prawdziwe, póki nie znajdzie się innych, im przeczących”, nawet jeśli coś jest w oczywisty sposób idiotyczne i sprzeczne z prawami natury lub wynikami badań innych nauk. W tym przypadku chodzi w rzeczywistości najczęściej o ilustracje z teoretycznych traktatów taką broń zalecających, pisanych czasem przez autorów, którzy rozpatrywanych obiektów nigdy sami nie widzieli.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6202
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Wto 7:15, 10 Wrz 2013    Temat postu:

Ż) Występują silne różnice poglądów na temat ręcznych granatów okrętowych w XVI w. Jedni uważają, że mogły być nie tylko rzucane faktycznie ręcznie, ale i wystrzeliwane z granatników z kombinowanym zamkiem lontowo-kołowym [David Harding, Encyklopedia Broni, Warszawa 1995, str.154]. Jednak co do granatników służących jakoby do wystrzeliwania ręcznych granatów, to ich zastosowanie ostatnio zaczęto kwestionować – podnosi się, że miały to tego za słabo skonstruowaną lufę i najprawdopodobniej odpalano z nich wyłącznie fajerwerki i flary [Bull, op. cit. str.122]. Caruana stwierdził wręcz, że nie ma żadnego dowodu na użycie ręcznych granatów (nawet tych rzeczywiście rzucanych ręką) na angielskich okrętach przed drugą połową XVII w. [op. cit. str.190].

Uzbrojenie ochronne z XVI w., wykorzystywane przez ludzi walczących na pokładach okrętów, jest już lepiej znane niż z poprzedniego okresu. Decyduje o tym większa liczba zapisów inwentarzowych i podobnych, zachowanie egzemplarzy muzealnych o wyraźnie wskazanym pochodzeniu, znacznie większy realizm ikonografii.
Ogólne uwarunkowania były podobne do XV-wiecznych, ale dość szybko się zmieniały. W XVI w. pełna zbroja kopijnicza osiągnęła szczyt swojego rozwoju. Chociaż – wbrew naiwnym interpretacjom z XIX i XX w. – rycerz nie potrzebował ani dźwigu do wejścia na konia (może poza jakimiś ekstremalnymi formami zbroi turniejowej, nie używanej w bitwach), ani nawet samego konia, to specyficzne warunki walki morskiej w dużej mierze odbiegały od lądowych. Zawsze warto było mieć w miarę skuteczną ochronę przed oszczepami, strzałami, bełtami i kulami z hakownic czy arkebuzów, przydawała się też w bezpośredniej walce wręcz. Jednak w ciasnocie pokładów, przy przeszkodach konstrukcyjnych czających się pod nogami na każdym kroku, z przeciwnikami zdolnymi uderzać w zamieszaniu dosłownie ze wszystkich stron, w bliskości wody natychmiast pochłaniającej najlepszego pływaka obciążonego 30 kilogramami żelastwa, wszelkie ograniczenia pola widzenia i ruchomości mogły się okazać zabójcze. W rezultacie odrzucano płytowe osłony nóg, preferowano otwarte hełmy, lżejsze wersje zbroi. Poza tym działały tu podobne prawidła rozwojowe, jak na lądzie, związane z rozwojem broni palnej. Skoro kula z arkebuza przebijała wiele zbroi, a kula z muszkietu (stosowanego coraz częściej w drugiej połowie XVI w.) niemal każdą, po co było się tak obciążać. Coraz częściej ograniczano się więc do ochrony newralgicznych partii ciała – głowy i piersi.
Jednak na morzu występowały dodatkowe czynniki, praktycznie nieznane żołnierzom armii lądowych. W bitwie okrętów żaglowych utrzymywano przynajmniej minimalną prędkość dla zapewnienia sterowności i na dodatek manewrowano. Marynarze musieli więc wspinać się na wanty, chodzić po rejach. Podczas abordażu też czasem korzystano z elementów takielunku i wykorzystywano je bojowo w inny sposób – np. rzucając środki zapalające. Było zupełnie nie do pomyślenia, aby żeglarz – nawet ten uczestniczący potem w walce wręcz – obarczał się uzbrojeniem ochronnym ograniczającym jego sprawność marynarską, a widok osobnika w pełnej zbroi wchodzącego po wyblinkach mógłby się pojawić tylko w komedii. Drugą kwestią drastycznie różniącą bitwę na morzu od bitwy na lądzie była koncentracja ognia artyleryjskiego. Z uwagi na trudności transportowe zgromadzenie kilkunastu działek na jednym odcinku frontu armii polowej mogło uchodzić za sukces, zaś na okręcie żaglowym kilkadziesiąt ciężkich dział strzelających z jednej burty szybko stało się normą. Póki chodziło w większości o lekkie foglerze, nie miało to może decydującego znaczenia, ale artyleria okrętowa rozwijała się w ciągu XVI w. bardzo szybko. Rycerzowi w pełnej zbroi kopijniczej trafionemu bezpośrednio kulą 9-funtową (nie wspominając o cięższych), jego blachy mogły posłużyć tylko za gotową trumnę. Przy stale wzrastającym natężeniu ognia działowego, wzroście kalibrów i przesunięciu ciężaru rozstrzygania bitew na walkę z dystansu kosztem abordażu, indywidualna ochrona szybko traciła sens. Nieprzypadkowo dłużej i w bardziej rozwiniętej formie utrzymała się na galerach dysponujących bardzo ograniczoną liczbą armat, zaś na żaglowcach zatrzymywali ją głównie admirałowie, których zadanie nie polegało ani na wspinaniu się na reje, ani na prowadzeniu oddziału abordażowego, choć i to się zdarzało. Trzeci obszar silnie różniący bitwę w polu od bitwy na morzu to osłony „terenowe”. Rosnące wymiarowo i doskonalone konstrukcyjnie okręty szybko stawały się pływającymi twierdzami o burtach praktycznie nie do przebicia nawet dla najnowszych typów ręcznej broni palnej, o strzałach czy bełtach w ogóle nie wspominając. Skoro najlepsza zbroja nie mogła ochronić przed kulą z działa, najlepsza ręczna broń palna była bezradna wobec gołego marynarza schowanego za burtą, a do abordażu dochodziło coraz rzadziej, sens noszenia obciążających płyt czy kolczug szybko znikał. Oczywiście zmiany te zachodziły ewolucyjnie i nawet na początku XVII w. daleko im było do końca.
Guilmartin, zajmujący się galeonami, ale wyraźnie bardziej zainteresowany śródziemnomorskimi galerami, sformułował ogólne uwagi dotyczące zbrojnych głównie na tych ostatnich jednostkach, warte jednak uwagi. Zauważa, że „większa potrzeba ruchliwości na morzu, uwidaczniana przez konieczność skakania z okrętu na okręt i wspinania się na nadburcia, cokolwiek ograniczała używanie zbroi” [Gunpowder & galleys, str.152]. Istniały oczywiście różnice lokalne, wynikające z tradycji, preferencji narodowych, innego nacisku na broń strzelecką oraz artylerię. Największą liczbę ciężkozbrojnych wyposażonych w najbardziej pełne uzbrojenie ochronne (oczywiście porównując z innymi żołnierzami okrętowymi, a nie kopijnikami) zabierali na swoje galery Kawalerowie Maltańscy. Hiszpanie i ich niemieccy oraz włoscy kondotierzy, a także ludzie walczący na jednostkach papieskich, z reguły nosili bardziej rozbudowane i cięższe zbroje niż średnio Wenecjanie albo Turcy, którzy z kolei często osłaniali się małymi tarczami. Jednak na galerach weneckich była mała grupa nobilów chronionych równie rozbudowanymi i ciężkimi płytami, jak u Hiszpanów, walcząca obok lekko uzbrojonych najemników dalmackich, greckich i albańskich. Muzułmanie preferowali lżejsze uzbrojenie ochronne (tak jak lżejszą broń sieczną) niż to używane przez chrześcijańskich żołnierzy. Rycerze i często nawet zwykli żołnierze z galer Zachodu zwykli osłaniać się rozmaicie rozbudowanymi zbrojami płytowymi. Na tkaninie przedstawiającej kampanię Karola V przeciwko Tunisowi w 1535 r., także na obrazach bitwy pod Lepanto malowanych krótko po jej stoczeniu i podobnych, hiszpańska szlachta nosi prawie kompletne zbroje płytowe: napierśniki i napleczniki, otwarte hełmy, obojczyki, osłony rąk i barków, taszki, rzadko kiedy nabiodrki. Większość zwykłych hiszpańskich żołnierzy oraz niemieckich i włoskich najemników miała przynajmniej hełm (morion gruszkowy, szturmak?), napierśnik i taszki. Tureccy kawalerzyści, często przesadzani z koni na okręty podczas większych kampanii, nosili otwarte hełmy i dość kompletne kolczugi wzmacniane płytami w newralgicznych miejscach, czasem z pełnymi napierśnikami. Janczarzy i zwykli piechurzy osmańscy wchodzący w skład załóg mieli co najwyżej kolczugi, częściej hełmy, bardzo rzadko napierśniki.
Dla obszaru zachodniej i północnej Europy, gdzie w XVI w. dominowały żaglowce, ewidencja ikonograficzna uzbrojenia ochronnego noszonego na okrętach jest uboższa, zaszkodził jej bowiem... realizm. Jednostki pływające bardzo urosły (przeciętnie), więc proporcjonalnie ludzie na ich pokładach bardzo zmaleli. Artyści nie chcieli już rysować postaci wyższych od grotmasztu, ani z zadem szerokości kadłuba, jak często w średniowieczu (zresztą podobnie jest ciągle na wspomnianej tkaninie obrazującej atak na Tunis w 1535 r. – miejscami wręcz karykaturalnej). Kiedy zachowywali właściwe proporcje, nawet na wielkich panoramach bitew morskich ludzie na żaglowcach przekształcali się w mrówki i bardzo trudno wypatrzeć szczegóły tego, co na sobie nosili. Zachowały się co prawda portrety wybitnych dowódców i żeglarzy. Na ogół nie mamy jednak pewności kiedy powstały, czy artysta nawet widział postać, którą malował, a przede wszystkim nie są one dowodem na to, że osoba zakładająca jakieś cudowne zbroje i stroje do portretu, kiedykolwiek przywdziewała je naprawdę do walki na okręcie. Dla porządku odnotujmy jednak postać Vasco da Gamy na portrecie powstałym około 1550 r., na którym odkrywca nosi co najmniej napierśnik (może też naplecznik), fartuch folgowy i opiera rękę na przyłbicy ozdobionej strusim piórem; postać Richarda Grenville’a, który zginął bohatersko (niekoniecznie rozumnie) w 1591 r. - na portrecie o budzącej polemiki dacie powstania nosi napierśnik, obojczyk, naramienniki, opachy, nałokcice, zarękawia, wszystko przebogato zdobione. Dowódcy floty angielskiej z czasów odpierania Armady w 1588 r., Howardowi, nie brakuje na obrazie (poza hełmem i rękawicami) żadnego elementu pełnej zbroi płytowej, ale też siedzi na tłustym ogierze, a nie stoi na rufówce swojego okrętu.
Bardzo ciekawą wzmiankę, gdyż odnoszącą się ściśle do OKRĘTOWEJ ZBROI PŁYTOWEJ, co jest niemal ewenementem, znajdujemy w zapisie z 1546 r. obejmującym zapłatę za malowanie zbroi, ponieważ "z uwagi na słoną wodę w żadnym wypadku nie będą mogły być utrzymywane w czystości, jeśli się ich nie poczerni". Od połowy XVI w. popularność zyskiwały tzw. zbroje "czarno-białe" o głównych powierzchniach pokrywanych czarną farbą, z wyjątkiem krawędzi, które pozostawiano jasne. Początkowo chodziło właśnie o ochronę przed rdzewieniem, szczególnie ważną na okrętach (jak wiadomo, woda morska ma znacznie silniejsze własności korodujące niż woda słodka), chociaż walory dekoracyjne spowodowały, że takich zbroi szybko zaczęto też używać na lądzie.


Ostatnio zmieniony przez kgerlach dnia Nie 12:03, 15 Wrz 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kossakowski




Dołączył: 27 Mar 2011
Posty: 28
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 22:47, 11 Wrz 2013    Temat postu:

Czy w związku z końcem literek w alfabecie uznaje Pan cykl za zakończony?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6202
Przeczytał: 2 tematy


PostWysłany: Czw 5:57, 12 Wrz 2013    Temat postu:

Ależ skąd, brak literek mi nie przeszkodzi, ponieważ zamierzam zastosować system oznaczania literowego kolumn w Excelu - teoretycznie bez końca Smile . Deklarowałem już, że - jeśli dam radę fizycznie - cykl będzie się ciągnął do początków drugiej połowy XIX w., więc jeszcze BARDZO DALEKO do finiszu. Tyle że definitywne zakończenie wakacji, czyli trwająca sesja poprawkowa, potem rok akademicki powodują, że częstotliwość zamieszczania kolejnych "odcinków" musi się zmniejszyć, przynajmniej dopóki pracuję na uczelni. A propos, może ktoś chce zaproponować mi inną pracę? Chętnie bym przerwał ten rozdział swojego życia.
Krzysztof Gerlach
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Artykuły tematyczne Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 2 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin